Jak to z nami było...

Był ciepły słoneczny lipiec, zapowiadały się piękne wakacje, tym piękniejsze, że miałam za sobą maturę i udane egzaminy na wymarzony kierunek studiów. Na wakacje zamierzałam wybrać się tradycyjnie w Tatry, aby odpocząć i nasycić się pięknem tego najcenniejszego zakątka Polski.

Dziewięć godzin podróży pociągiem i byłam już na górskim szlaku z niezbędnym dobytkiem na plecach. W schronisku jak zwykle o tej porze roku ścisk, ale udało mi się znaleźć jedno, wolne miejsce przy stoliku, obok rozgadanej grupki młodych ludzi. Szybko między nami nawiązała się rozmowa i już po jednej, wspólnie zjedzonej konserwie, czuliśmy się prawdziwymi kumplami. Tym bardziej byliśmy sobie bliscy, kiedy się okazało, że nikomu z nas nie udało się zarezerwować łóżka. Tak, że czekał nas ten sam los - spanie na podłodze.

Bladym świtem zerwałam się by ruszyć w dalszą wędrówkę i w momencie gdy zakładałam swoje wielkie buty, stanął nade mną ON - ten, który wczoraj najwięcej miał do powiedzenia, i zapytał się czy może przyłączyć się do mnie.

Dlaczego nie - pomyślałam, zawsze we dwoje będzie raźniej. Ruszyliśmy. Pogoda dopisywała, buzie nam się nie zamykały, zwłaszcza JEMU, plecaki jakoś nie ciążyły, a ta sama konserwa jedzona dwa razy dziennie smakowała zawsze inaczej.

Dwa tygodnie minęły, jak dwa dni i przyszedł czas rozstania. Poprosił mnie o adres, ale ja przekorna dusza, żądna ryzyka powiedziałam, że mu podam jak uda nam się spotkać po raz drugi.

Wyjechałam do mojego rodzinnego miasta, rozpoczął się nowy rok akademicki i nowe, studenckie obowiązki. Poznałam ciekawych ludzi i całkiem zapomniałam o moim wakacyjnym znajomym.

Nie minęło jednak pół roku jak znowu znalazłam się w górach. W jednym ze schronisk zamierzałam spędzić Sylwestra. Takie schroniskowe "bale" mają swój niepowtarzalny klimat.

Zameldowałam się i ruszyłam do pokoju, był pusty, wybrałam sobie najlepsze łóżko i zmęczona poszłam wcześniej spać. Kiedy rano się obudziłam, w pokoju był już komplet ludzi, a wśród nich ON. Wierzyć mi się nie chciało, ale to jednak była prawda. Cała sylwestrowa noc należała do nas, a tańcząc zbójnickiego pomyślałam sobie, że może jesteśmy sobie przeznaczeni. Wszystko się jednak kończy, to co dobre prawdopodobnie szybciej, także i mój pobyt w górach miał się ku końcowi.

Krzysiek, bo tak miał na imię mój znajomy, znowu przypomniał mi o adresie.

Do trzech razy sztuka - powiedziałam, jak spotkamy się jeszcze raz to nie tylko podam Ci swój adres, ale również wyjdę za Ciebie - zażartowałam.

Byłam przekonana, że skoro los chce abyśmy byli razem, to i los sprawi, że się jeszcze raz spotkamy.

Jednak już w drodze do domu dopadły mnie czarne myśli, chyba tym razem mocno przesadziłam i los w końcu może dać mi po nosie.


Cały rok był dla mnie męczarnią, a gdy dowiedziałam się, że kolejne wakacje spędzę nad morzem z dziećmi na koloniach, zupełnie pogrążyłam się w rozpaczy. Przecież nad morzem na pewno go nie spotkam

... dzień ciągnął się za dniem żółwim tempem, minął jeden miesiąc, później drugi. W ostatni dzień przed wyjazdem jak zwyczaj każe wybrałam się z dzieciakami na plażę, by rzucić muszelkę znalezioną dnia pierwszego do morza i tym samym zapewnić sobie powrót w to samo miejsce w przyszłym roku. Odwróciłam się tyłem do wody zamknęłam oczy i ... nie rzuciłam, bo po co ja mam tu wracać. Poczym zaczęłam rozglądać się za swoją niesforną grupą dzieciaków, gdy w pewnym momencie ujrzałam postać podobną do Krzyśka. Chyba znowu moja wyobraźnia zaczyna działać, przecież takich Krzyśków przez ostatnie dwa miesiące widziałam dziesiątki.

I może w tym momencie wyda się to wszystkim wręcz nieprawdopodobne, ale to był ON, nikt inny. Nie wiedziałam czy mam pobiec jak szalona , czy przejść obok niego w taki sposób by mnie bez trudu zauważył. Wybrałam to pierwsze. Radość nasza nie miała końca, a ja nie tylko zapisałam mu swój adres na pięciu karteczkach, by przez przypadek nie zgubił, ale także dotrzymałam słowa w drugim przypadku i dwa lata później, dokładnie dnia 22 września 2001 roku, zostałam jego żoną. Teraz wiem, że byliśmy sobie przeznaczeni, sprawdziłam to ....

- strona główna -