<< wstecz
 

Nasze zwierzątka

Jeśli chodzi o zwierzęta w naszym domu, to wszystko zaczęło się od prezentu ślubnego w postaci złotej rybki. Rybka wyglądała tak dostojnie, a więc trzeba było i odpowiednio ją nazwać została zatem Napoleonem. Napoleon miał przynosić nam szczęście na nowej drodze życia, co prawda szczęścia nam nie zabrakło po dzień dzisiejszy, ale żeby Napoleon miał coś z tym wspólnego - szczerze wątpię.

Rybka rybką, ale trzeba było mieć coś jeszcze do przytulania, najlepiej, żeby było cieplutkie i mięciutkie, takie futerkowe, więc za całkiem niedługo rodzina powiększyła się o chomika Henryka, na co dzień zwanego Heniem. Chomik swoim chomiczym zwyczajem miał niezwykłe zamiłowanie do gromadzenia dóbr doczesnych, i nie chodzi już tutaj o zapasy żywnościowe, ale o wszystko co mu się nawinęło na drodze. Wrodzone predyspozycje i zupełna swoboda sprzyjała rozwijaniu zbieractwa.

Miało to również i wymierne skutki, pod meblami zero kurzu i pajęczyn. Co noc odbywały się wędrówki z całym dobytkiem z jednego kątka do drugiego, toczenie kasztanów i przemarsze z szeleszczącymi papierkami. Kolejne legowiska były moszczone najchętniej w miejscach suchych, zaciemnionych i obfitujących w materiały budowlane, czyli najlepiej do tego nadawała się szafa ze swetrami, ewentualnie koszyk ze skarpetami, czasami bywało to nasze łóżko, wówczas budziliśmy się jak na łonie natury ze smakiem siana w ustach - nie wspominając o słomie :-). Po wymoszczeniu sobie gniazdka nasze małe chomiczątko dbało o rozwój fizyczny. W tym celu resztę nocy spędzało pedałując na niemiłosiernie skrzypiącym kołowrotku, który potrafił wybudzić nas nawet z głębokiego snu, podejrzewam, że i sąsiedzi słyszeli dziwne zgrzyty.. Wszelkie interwencje nie pomagały, trzeba było udoskonalić kołowrotek.

W międzyczasie do Napoleona dołączył Ryszard I, dla swoich Rysiek. Wiadomo we dwóch raźniej.

Henio po intensywnym przeżyciu trzech lat w grudniu 2004 dokonał swojego żywota.

Miejsce Henia miał zając kolejny przedstawiciel chomiczego rodu, pojawił się więc Pitosław, czyli Pitek ewentualnie Pit. W wersji dla wrażliwych czyli mniej odpornych na walory szczurzego wyglądu - chomik z długim ogonkiem, a dla pozostałych (nie)zwykły szczur hodowlany, który w naszych warunkach mieszkaniowych osiągnął niebotyczne rozmiary szczura wędrownego. W wieku dwóch lat ważył cały kilogram (!!!!!)

Przez trzy lata siał postrach i zgrozę wśród rodziny, odwiedzających nas znajomych i sąsiadów. Na swoim koncie ma liczne ofiary i niegodziwe występki, dla niektórych zostanie do końca życia traumatycznym wstrząsem psychicznym, a dla nas ukochanym małym rozrabiaką i bardzo inteligentnym stworzonkiem.

Pitek w przeciwieństwie do Henia żył naszym życiem, był wszędzie tam gdzie my, z nami podróżował, w nocy pakował się do łóżka i wtulał się w szyję, chodził za nami do łazienki, czasem nawet lądował w wannie, korzystał z naszej kuchni z uporem maniaka ściągając jednego kotleta po drugim prosto z gorącej patelni i wyciągając warzywa z gotującej się zupy, był również niezmordowanym towarzyszem do piwa, a przy tym łasy na pieszczoty i drapanki za uchem i po brzuszku. Przeżył z nami przeprowadzkę do nowego mieszkania, ale ciężko mu było zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Po trzech latach nasze zwierzątko nas opuściło.

Za życia Pitka dostaliśmy w spadku zeberki, ze względu na ich powiększającą się liczbę zbiorowo zostały nazwane Titkami. Titki na czele z wiekowym Titosławem przywódcą grupy miały swój własny, niezbyt korzystny dla normalnego człowieka zegar biologiczny: nocno-poranne serenady mogły wytrącić z równowagi, nawet tego najbardziej zrównoważanego. Titki szybko zawładnęły mieszkaniem, siejąc spustoszenie, zakładając gniazdka w doniczkach. Aż nadto sprzyjające warunki szybko doprowadziły do wzrostu populacji. Naszymi zeberkami zostali obdarowani (chętni) znajomi.

W pewien ciepły, wrześniowy poranek 2006 roku pod nasz balkon, przyszło małe czarno - białe futerko, bezgłośnie miaucząc domagało się zaopiekowania się nim, pewnie gdyby było w stanie samo wskoczyłoby na balkon. Zostało zatem wciągnięte, nakarmione i wykąpane, po czym miało być puszczone wolno, tymczasem ono ulokowało się wygodnie w fotelu i zasnęło - i tym sprytnym sposobem zostało po dziś dzień, a ów fotel jest nadal jego ulubionym miejscem do spania. Nasz wschodnioeuropejski kot krótkowłosy, bo o nim mowa, a właściwie kotka Henryka (sentyment po chomiku), całkowicie odmieniła nasze życie. Okazała się bardzo wymagającym kotem, począwszy od grymaszenia przy jedzeniu po wymuszaniu kilka razy dziennie spacerów, nawet w niedzielę rano. Po kilku tygodniach pobytu u nas na tyle się zadomowiła, że zawładnęła całym naszym mieszkaniem łącznie z łóżkiem, które do tej pory dzielone na dwoje trzeba było teraz podzielić przez trzy. Niestety kot zawsze lokował się w łóżku w pozycji tak niewygodnej dla nas jak to tylko było możliwe dla niego, najczęściej w poprzek, odpychając się przednimi łapami od ściany, tylnymi spychał nas na brzeg łóżka. Rano pokrzywieni i niewyspani zwlekaliśmy się z łóżka by, z wypoczętym, zrelaksowanym i szczęśliwym kotem, pójść na spacerek, a na spacerku odkrywaliśmy miejsca do tej pory przez nas nie uczęszczane - najdziksze chaszcze, rowy, nory, stałym punktem spacerów były polowania na muchy, motyle i koniki polne, a my - jak latawce - szarpani silnymi podmuchami wiatru, pędziliśmy za kotem raz w prawo, raz w lewo. Ze spacerów wracaliśmy poobijani, z liśćmi we włosach, z źdźbłami traw w zębach, i z pędami jeżyn przy nogawkach spodni. Dominacja kota szybko dała nam w kość, zauważyliśmy poważne błędy wychowawcze i przede wszystkim brak dyscypliny, postanowiliśmy uspołecznić naszego kota, w tym celu pomyśleliśmy o drugim kocie, zanim zdążyliśmy dobrze się zastanowić, zostaliśmy obdarowani małą znajdą, tym razem prawdziwym kotem z krwi i kości.

Silnie rozwinięty terytorializm Heni sparaliżował nowego, jednak prychanie i zastraszanie skończyło się po paru dniach. Koty w miarę względnie zgadzają się ze sobą i ze zdwojoną siłą sieją spustoszenie w mieszkaniu. Nam podwoiły się obowiązki, a i w łóżku zrobiło się jeszcze ciaśniej.

Kliknij na zdjęcie aby zobaczyć galerię:
Nasze zwierzaki futrzane


Pożegnanie Heni
28.01.2019
Dziś smutny dzień, jeden z najsmutniejszych bo po wielodniowej walce z chorobą Heni musieliśmy podjąć decyzję o skróceniu jej cierpień. O godzinie 9.50 Henia została poddana eutanazji. Na szczęście najpierw narkoza, a potem zastrzyk zatrzymujący pracę serca, nic ją nie bolało. Henia miała 13 lat i tyle lat była z nami, bardzo ja kochaliśmy i gdyby nie ten okropny rak wątroby żyłaby nadal. Wystarczyło 2 tygodnie by ze sprawnej kotki, skakającej po meblach zmieniła się biedulkę kotka, ostatnie dni były najgorsze, Henia nie mogła jeść i pić, pomimo podawanych leków na apetyt. Ostatkiem sił podnosiła się by pójść do kuwety i często wisiała pyszczkiem nad miską z wodą. Była coraz chudsza, właściwie to tylko kości powleczone skórą. Cierpiała, ale głaskana jeszcze mruczała cichutko. Jej cierpienie nie miało sensu, a szanse na wyleczenie zerowe. Nie chcieliśmy jej dłużej męczyć i z bólem serca podjęliśmy raczej słuszną decyzję. Heniu kochana byłaś członkiem naszej rodziny i nigdy Ciebie nie zapomnimy. Twoje ciałko zakopane jest w Kraśniczynie, a na pamiątkę Twego istnienia postawiliśmy głaz ze zdjęciem. Bo każde stworzenie jest stworzeniem Bożym, a św. Franciszka z Asyżu, który przyjaźnił się ze zwierzętami,nazywał je swoimi braćmi i siostrami. Wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, jest całością i uczestniczy w relacji Stworzenie-Odkupienie. O. Hryniewicz, który wielokrotnie wskazywał, że nie sposób wyobrazić sobie świata po Sądzie Ostatecznym bez udziału zwierząt, przedstawiając „ekologizm” Biblii i bijącą z niej pewność, że całe Boże stworzenie stanowi jedno. Dowody na to znajdziemy w wielu miejscach Pisma Świętego, w Psalmach, Księdze Rodzaju, w pięknym fragmencie proroctw Izajasza czy Ozeasza, według którego Bóg zawrze przymierze „ze zwierzem polnym i ptactwem powietrznym, i ze zwierzętami pełzającymi po ziemi” (Oz 2,20). Mnie ta wizja przekonuje. Czy szczęście to sterylny stan, bez świata stworzonego, ważki czy zająca, bez relacji, jakie panowały w Edenie? Mam zatem nadzieję, że w raju znajdziemy się wraz ze zwierzętami. Mam zatem nadzieję, że spotkamy tam wszystkie nasze zwierzątka, które po przekroczeniu bram Niebieskich wybiegną nam na spotkanie, a Henia usiądzie na kolanach i zamruczy cichutko.

Pożegnanie Pitka
31.07.2019
Tego się nie spodziewaliśmy. Pitek od paru dni był co prawda osowiały i odmawiał jedzenia, ale nic nie podejrzewaliśmy, bo upał na dworze i nawet nam nie chciało się jeść. Chowanie się w najdalsze zakamarki szafy i totalny brak aktywności też zgoniliśmy na upał. W piątek o 17 Pitek wyszedł na spacer ( swój ostatni i może dlatego taki długi), wrócił dopiero w niedzielę o 20. Nawoływania i poszukiwania nie odniosły rezultatu, zaczęliśmy się nawet powoli godzić z myślą, że Pitek nie żyje. Kiedy zobaczyłam siedzącego na trawniku przed blokiem popłakałam się ze szczęścia niestety radość była krótka. Tym razem brak apetytu po wielodniowej włóczędze dał do myślenia. Na pierwszej wizycie u weterynarza praktycznie nic się nie dowiedzieliśmy, dostał kroplówkę na wzmocnienie, był bardzo odwodniony, normalne, dostał zastrzyk na apetyt, taki co Henia. Apetytu jednak dalej nie miał, a to już było niebezpieczne. Druga wizyta badanie krwi wszystkie parametry oprócz podwyższonego poziomu bilirubiny są w porządku, kolejna kroplówka, leki osłonowe i diagnoza dająca nadzieję, że może podrażniony żołądek, wątroba, zjadł coś zatruł się itd. W nocy Pitek nie mógł sobie znaleźć miejsca, zaczął miauczeć jak nigdy dotąd i dziwnie głośno i chropowato mruczał pewnie go bolało. O godzinie 23 kolejna wizyta u weterynarza, dostał leki przeciwbólowe, zrobili mu usg, na którym była widoczna nieco powiększona wątroba, ale bez poważnych zmian. Ulżyło mu i nam. Położył się z nami w łóżku, jak dawniej przytulił, pomrukiwał i chciał być głaskany. Rano nadal odmawiał jedzenia, nie chciał nawet lizać łapki zanurzonej w kociej karmie. Przez głowę przeszły najgorsze z możliwych myśli, ale też iskierka nadziei, że się jakoś wyliże. Niestety nie wylizał się, stan był tak ciężki, że nie dawał żadnych szans na wyleczenie, a jedyną humanitarną opcją było skrócenie mu cierpienia przez uśpienie. Po godzinie 18 nasz kolejny kochany kotek odszedł od nas i dołączył do Heni.

Dodano: 2019-08-01
 

- strona główna -