<< wstecz
 

Tatry - wspin 9-13.07.2010

Nocnym PKSem, który już dawno powinien odejść na emeryturę, „doderebałyśmy” się jakoś do Zakopca . Czyste błękitne niebo i ten porażający żar z samego rana wróżył wędrówkę w spragnieniu i w pocie czoła. Pomimo czekającego nas trudu cieszyłyśmy się, bo ostatnio nie miałyśmy szczęścia do pogody w Tatrach i nasze wspiny kończyły się zazwyczaj wycofami. Szansa na owocny wspin była teraz naprawdę duża. Szybko przesiadamy się z autobusu do busa jadącego w kierunku Kuźnic. Stamtąd już na nogach szlakiem przez Boczań na Halę Gąsienicową. Idziemy sprawnie, choć niesione na plecach żelastwo, zwane ładnie szpejem, szybko daje znać o sobie. Dochodzimy do Betlejemki, „rzucamy coś na ząb”, przepakowujemy plecaki i idziemy pod ścianę Granatów.


Czeka tu na nas niedokończone Środkowe Żeberko Skrajnego Granata (V-/IV), z którego w ubiegłym roku musiałyśmy oczywiście zrobić wycof z powodu burzy. Droga przyjemna, w sam raz na rozwspinanie się. Droga kończy się przy turystycznym szlaku prowadzącym na szczyt Skrajnego Granata. Dopóki nie zrzuciłyśmy z siebie kasków i dyndających przy uprzęży friendów, kości i innych dziwnych urządzeń byłyśmy nawet pewną atrakcją dla przechodzących tędy turystów:-). Szybko więc zdejmujemy z siebie sprzęt zdradzający nasze odmienne upodobania i w spokoju delektujemy się jabłkami i pływającym w opakowaniu batonem.

Drugiego dnia nadszedł czas, aby nieco podnieść poprzeczkę, skoro rozgrzewka już była, należy przejść do konkretów. Z pomocą przyszedł Krzysiek Treter, proponując drogę Stanisławskiego(V-) na Pd - zachodniej ścianie Kościelca. OK., możemy spróbować. Krzysiek był na tyle dobry, że podprowadził nas pod ścianę i udzielił niezbędnych wskazówek.


Wbijam się w zacięcie, które początkowo zdawało się być łatwe, systematycznie jednak zwiększą się trudności. Czuję przypływ sporej dawki adrenaliny, przyjemne uczucie, ale…. Pierwszy wyciąg biegnie w sporej ekspozycji, czuję wiatr pod nogami. Ważę każdy centymetr do góry, odwrotu już nie ma, ale gdyby nawet pojawiła się taka szansa, to czy skorzystałabym z niej? Chyba jednak nie. Za radą Krzyśka, gęsto osadzam przeloty, coraz bardziej doceniam pięknie wchodzące friendy. Uff, docieram do stanowiska…kropelka potu kapie z czoła…na niewielkiej półeczce czuję się już bezpiecznie. Po pewnym czasie dołącza do mnie Ania, teraz ona musi zmierzyć się z kolejnym wyciągiem. Kominek jest mokry i trochę odpychający, na szczęście w miarę dobrze ubezpieczony. Idzie sprawnie do momentu, gdy pęka hak, do którego zrobiła wpinkę. Na szczęście krótki lot kończy się jedynie skręceniem nogi. Stres jednak działa jak znieczulenie i Ania prowadzi dalej. Droga według nas jest od początku do końca wymagająca, choć ostatnie wyciągi mają już zdecydowanie niższą wycenę. Jesteśmy w pełni usatysfakcjonowane, przeszłyśmy drogę piękną i na pewno wartą poniesionego trudu.


Kolejnego dnia decydujemy się na wcześniejsze zejście – noga Ani boli i puchnie. Schodzimy powolutku do Kuźnic, do odjazdu nocnego PKSu mamy jeszcze parę ładnych godzin.








Dodano: 2010-07-15
 

- strona główna -