<< wstecz
 

Tatry – Mnich 04-07.08.2011r.

„Lepiej pojechać w góry niż źle wyjść za mąż”

Ten wspin przekładałyśmy z weekendu na weekend, a co za tym idzie odwoływałyśmy rezerwację busa, rezerwację noclegów na taborze i urlop w pracy, oczywiście wszystkiemu winna była pogoda. W końcu udało się, zresztą wyboru też już nie miałyśmy, bo był to ostatni wolny weekend przed wyjazdem w Dolomity.


Ku naszej rozpaczy nasz puławski PKS został zniesiony, na szczęście znalazłyśmy PKS z Hrubieszowa. Pojazd pamiętający moje dzieciństwo podjechał na stanowisko punktualnie o 01.05.


Na dworcu w Zakopanym byłyśmy z półgodzinnym opóźnieniem czyli około godziny 9, a na taborze „Szałasiska” zameldowałyśmy się około godziny 13. Przydzielono nam 3-osobowy namiot, rozpakowałyśmy rzeczy, zjadłyśmy parę „E” i około godziny 15 podjęłyśmy męską decyzję - spróbujemy jeszcze dziś wspinu. Około godziny 17 stałyśmy pod Mnichem.


Nad Tatrami przybywało niestety coraz więcej ciemnych chmur, a po drugim wyciągu zaczęło grzmieć i padać. Trochę postałyśmy z nadzieją, że przestanie i będziemy mogły kontynuować wspinaczkę. Niestety deszcz przybierał na mocy. Uderzające o kask krople deszczu coraz bardziej nas ogłuszały. Chcąc nie chcą musiałyśmy podjąć tę straszną decyzję -WYCOF :-(.


Na taborze znajome twarze ludzi spotkanych podczas ubiegłorocznej wyprawy na Elbrus. Kolejny raz przekonałyśmy się jaki ten świat jest mały. A w Relaxie gwarno i wesoło. Na szczęście, bo za szybą z pleksy szaro, buro i mokro. Ten deszcz zaczyna mnie już irytować. Kiedy późno w nocy opuszczamy Relax już nie pada, a niebo błyska tysiącem gwiazd. Pogoda w górach zmienną jest :-)
Postanawiamy wstać zanim pierwsze promienie słońca dosięgnął naszego namiotu. Prawie nam się to udaje. Śniadanie, pakowanie sprzętu i znowu idziemy pod Mnicha. Z nieba żar się leje, ale nie marudzimy, aby nie wywołać wilka (deszczu) z lasu :-).


Wbijamy się w drogę. Po drugim wyciągu niebo jest już zachmurzone. Modlimy się, żeby nie powtórzyła się wczorajsza sytuacja. Na szczęście droga Robakiewicza jest łatwa i krótka. Jeszcze jeden wyciąg i jesteśmy na szczycie. Magda włazi jako druga, dokładnie o godzinie 14.00 – czy to na pewno przypadek ;-). Ania jest kilka minut później.


W sumie na samym szczycie jest nas niezły tłum – 9 osób. Robi się coraz chłodniej, a w oddali słychać ciche pomruki burzy. Na szczęście wiatr przegania chmury i mamy całkiem dobry widok na Czarny Staw i Morskie Oko i na otaczające nas szczyty Tatr polskich i słowackich.


To już mój trzeci raz na Mnichu, ale pierwszy tą drogą i w tym składzie. Korzystamy z uprzejmości zespołu kursowego i zjeżdżamy z ich liny. Tak jest szybciej i wygodniej.
Wieczór spędzamy w Relaxie :-))) i znowu jest wesoło.




Dodano: 2011-08-12
 

- strona główna -