<< wstecz
 

Dolomity (Południowy Tyrol) 14-23 sierpień 2011r.

"My, którzy wędrujemy po górach, zawsze przedkładamy upór i wytrwałość w dążeniu do ustalonego celu nad czystą siłę. Wiemy, że każda wysokość , każdy krok muszą być pokonane cierpliwością, ciężką harówką i że pragnienia nie mogą zastąpić wysiłku. Wiemy, że trzeba się zmierzyć z wieloma trudnościami. Cieszymy się wspaniałymi scenami rozgrywającymi się przed naszymi oczami: cudownymi wschodami i zachodami słońca, pięknem wzgórz, dolin, jezior, lasów i wodospadów. Kto idzie w góry musi podjąć wysiłek. Ale z wysiłku przychodzi siła, pobudzenie wszystkich zdolności a z poczucia siły rodzi się przyjemność. Powracamy do codziennych zajęć lepiej przygotowani do boju w walce życia i do pokonania przeszkód na naszych drogach, wzmocnieni i podniesieni na duchu wspomnieniami." Edward Whymper


14.08.2011 niedziela
Nareszcie urlop! Nareszcie góry! Wyruszamy z samego rana czyli ciut po piątej. Jedziemy na dwa samochody. Samochód pierwszy : Krzysiek kierowca plus Magda, ja i Ola z Warszawy. Samochód drugi Maciek kierowca plus Ania i Gosia z Białej Podlaskiej oraz Paweł.
Razem jedziemy tylko przez chwilę potem nasze GPSy rozdzielają nas prowadząc zupełnie innymi drogami do celu.


Podróż jak to podróż dla kierowcy męcząca, a dla pasażerów mających możliwość przysypiania na mniej atrakcyjnych odcinkach podróży, na przykład na autostradach i budzenia się na postojach – podróż upłynęła w oka mgnieniu:-) Italia przywitała nas „fajerwerkami” i rzęsistym deszczem. Kiedy zbliżaliśmy się do celu, nasza nawigacja zaczęła wariować. Wybiła godzina zero, a my wciąż byliśmy „w lesie”. Nie mieliśmy już szans na znalezienie naszego "dzikiego" miejsca biwakowego. Dobrze, że w ogóle udało nam się dotrzeć do Passo di Sella. Kilka razy wjeżdżaliśmy i zjeżdżaliśmy z serpentyn by znaleźć kawałek gruntu na rozbicie namiotu. Co lepsze kawałki były już zajęte. W końcu udało się. Auto stanęło na zakręcie na małym cypelku. W samochodzie na nocleg została Magda z Olą, a my postanowiliśmy poszukać skrawka płaskiej powierzchni na rozbicie namiotu.
Kontaktujemy się ze znajomymi …są jeszcze daleko. Nie czekamy więc na nich i kładziemy się spać. Deszcz przestaje padać.


15.08.2011 poniedziałek
O dziwo spało mi się całkiem dobrze. Kiedy wyszliśmy z lasu, czerwony samochód stał obok naszego, a w nim spali, jak szproty, znajomi.
Niebo niestety nie wyglądało ciekawie. Nasze optymistyczne nastawienie z minuty na minutę malało. Głodni i nieco zawiedzeni postanowiliśmy ruszyć na poszukiwanie słońca. W sumie Wenecję też mieliśmy uwzględnioną w swoich planach. Po godzinie jazdy zaświeciło słońce i nagle zapragnęłam wracać w góry, bo może i tam się już wypogodziło…
Parkujemy na kempingu „Silva” w Cavallino Treporti nad Adriatykiem.


Po wyjściu z samochodu uderza w nas gorące, pachnące morską wodą, powietrze. Pan kempingowy wyznacza nam miejsce (chyba to już ostatnie wolne na kempingu). Czym prędzej rozbijamy namioty i pędzimy na plażę. Dochodzi siedemnasta. Na plaży tłumów nie ma, w wodzie zaledwie kilka osób. Gdyby takie upały były nad naszym Bałtykiem, pewnie nie mielibyśmy szans wcisnąć się na plażę. Wskakujemy do gorzko słonej wody i zostajemy w niej przez kilka godzin. Kolacja, włoskie tanie wino – całkiem dobre, a nocą kolejna atrakcja na plaży – pokazy fajerwerków. Nad morzem fajnie jest, ale wciąż myślę o Dolomitach…


16.08.2011 wtorek
Wenecja, ach Wenecja…
„Chodzenie po Wenecji jest zawsze wzdychaniem, wznoszeniem się i opadaniem po niezliczonych mostkach. Ale kiedy się staje nad brzegiem obszaru morskiego, nie wzdycha się wtedy, lecz oddycha pełną piersią. I czy mam to wyznać? Chciałoby się czasami wyzwolić. Domy Wenecji biegną za nami jak goniące nas kościotrupy – i chcielibyśmy uciec od śmierci do życia, od miasta do morza. Naprawdę to miasto nie żyje.” Jarosław Iwaszkiewicz


To jest mój pierwszy raz i ciekawa jestem swojego pierwszego wrażenia… już z promu płynącego z Punta Sabbioni wyczekuję pierwszych zarysów brzegu Wenecji. Czuwam i nie spuszczam wzroku…
…i wreszcie moim oczom ukazuje się Wenecja zalana… wodą też, ale chyba bardziej turystami, których jest tak wielu, że zlewają się w jedną masę, płynącą głównymi i najbardziej znanymi uliczkami Wenecji. Można powiedzieć, że w pośpiechu zwiedzamy najbardziej znane zabytki wodnego miasta, bo zobaczyć je należy i z placu św. Marka, na którym nawet gołębie mają trudności z „zaparkowaniem” zapuszczamy się w miejsca mało atrakcyjne dla turystów.


Boczne uliczki doprowadzają nas w urokliwe zakątki Wenecji. Niewiarygodne, ale naprawdę jesteśmy tu sami. Na targu kupujemy koszyk słodkich fig, w mętnej wodzie z pomostu dla gondoli moczymy nogi i rozkoszujemy się Wenecją z tej drugiej „nieatrakcyjnej” strony.


Zmęczeni, ale zadowoleni żegnamy Wenecję. Płyniemy z powrotem do Punta Sabbioni, gdzie przesiadamy się do autobusu, który ma nas zawieźć na kemping, lecz nie zawozi, bo chyba coś pomyliliśmy. Z małymi perypetiami, trochę pieszo trochę autobusem w końcu docieramy na kemping. Jest już około 21. Jeszcze nocna kąpiel w morzu, ostatnia przed wyjazdem w Dolomity. Kolacja i spanko. Jest tak duszno, że w ogóle nie wchodzimy do śpiworów. Paweł śpi na zewnątrz namiotu.


17.08.2011 środa
5.00 budzik przerywa mi twardy sen. Cicho wychodzę z namiotu, zabieram śpiwór, budzę dziewczyny - Anię, Magdę i idziemy na plażę zobaczyć wschód słońca. Rozkładamy się na kempingowych leżakach. Słońce wschodzi w akompaniamencie delikatnie szumiącego morza. Patrzymy na wschodzącą kulę i zasypiamy. Dzisiaj już po raz drugi ze snu wyrywa mnie nieprzyjemny dźwięk. Traktor na plaży? – nie to wielka czyszczarka do piachu. Kiedy odjeżdża, znowu udaje mi się zamknąć powieki i odpłynąć, lecz nie na długo. Tym razem do świata ludzi przytomnych wracam wraz z włoskim „Buon giorno!” Pan kempingowy prosi nas o opuszczenie leżaków, gdyż chce przygotować teren przed najazdem turystów. Posłusznie zwijamy śpiworki i przenosimy się 100 metrów dalej na piach. Słońce już mocno przygrzewa, wzdłuż brzegu morza biegają pierwsi „joggingowcy” i znowu jedzie ten traktor. Wytrzepujemy piasek ze śpiworów i wracamy na kemping.


Po śniadaniu, robimy zakupy w Dolomity, pakujemy się i rozliczamy z kempingiem. Tuż przy bramie wyjazdowej spotyka nas miła niespodzianka. Przyczepka wypełniona ogórkami i karteczka z angielskim napisem „take away GRATIS”. To oczywiście dla nas jasne przyzwolenie do napełnienia siatki. Dużej polskiej siaty. Będzie mizeria:-), co prawda mizerna bo bez śmietany, ale za to z cebulą… przemysłową, której przywieźliśmy z Polski całe dwa kilogramy. Poza nami zainteresowanie ogórkami było mizerne, a właściwie nie było go wcale. Włosi wolą pomodori.


Jedziemy w Dolomity, słońce świeci, humory dopisują. Serpentynami podjeżdżamy do naszego biwaku „na dziko”. Według wskazówek z internetu odnajdujemy wyschnięte koryto rzeki, jest i wodospad, czyli to musi być tutaj. Teraz jeszcze musimy znaleźć dobry teren na trzy namioty. Około 200 metrów od szlaku, wśród kosodrzewiny jest dogodne miejsce, będziemy zupełnie niewidoczni dla turystów przemierzających szlak.


Boże, jak tu pięknie…
W naszym hotelu pod tysiącem gwiazd, z widokiem na najpiękniejsze szczyty, pachnie sosną, w oddali słychać szum wodospadu, a zupa z górskich maślaków już prawie gotowa… Jutro musi być piękny dzień.


18.08.2011 czwartek
Dzisiaj nasza pierwsza ferrata. Oczywiście słońce od samego rana grzeje jak należy. Może trochę za bardzo jak na górską wycieczkę, ale nie narzekamy, bo jak znowu zacznie padać trzeba będzie ewakuować się nad morze, a tego juz nie chcemy.
Ferrata Meisules jest jedną z najefektowniejszych ubezpieczonych dróg wspinaczkowych w Dolomitach. Prowadzi przez północno-zachodnie ściany Selli, na szczyt Piz Selva (2941). Uchodzi za jedną z najbardziej stromych ferrat w Dolomitach. Początek ferraty zaczyna się już kilkanaście minut marszu od przełęczy komunikacyjnej Paso Sella (2240). Tu przebiega szosa łącząca miejscowości Canazei oraz dolinę Gardena.


Z przełęczy Passo Sella – (2244) kierujemy się na szlak nr 649, wzdłuż północno-zachodnich urwisk grupy. Po około 20-30 minutach docieramy do początku ferraty. Droga zaczyna się mocnym akcentem – 300 metrowa pionowa ściana - wspinamy się zacięciem następnie wchodzimy w system kominków i szczelin. Skała obfituje w dobre chwyty i stopnie, co znacznie ułatwia wspinaczkę. Kierujemy się na prawo i dochodzimy do efektownego miejsca w ścianie. Przeciskamy się przez wąską szczelinę, a następnie przechodzimy nad nią i wchodzimy na drabinkę. Wspinamy sie w dużej ekspozycji.


Wychodzimy na otwarty teren. Po wspinaczce teren staje się zdecydowanie łatwiejszy i półeczkami wychodzimy do piarżystego kotła. Koniec kluczowych trudności, przed nami żmudny odcinek. Z kotła wychodzimy na obszerne siodło między szczytem Piz Selva (2941) i turnią Piz Ciavazes (2831). Znowu wchodzimy w teren ubezpieczony jednak zaporęczowane progi nie stwarzają nam żadnych problemów. Wchodzimy do sporego żlebu, opadającego spod szczytu i nim idziemy w górę. Po lewej stronie mijamy wciśniętą w skały kapliczkę. Wychodzimy na grań i granią ok. 5 minut idziemy na szczyt – Piz Selva. Przed nami roztacza się nieziemski widok na płaskowyż Sella i Piz Boe (3154m.) - najwyższy szczyt grupy. Po przeciwnej stronie możemy podziwiać grupę Langkoffel (3184).

19.08.2011 piątek
Dziś postanawiamy zostać w naszym małym raju. Niedaleko wodospadu widzieliśmy imponujących rozmiarów ściany do wspinu i chcemy spróbować zmierzyc się z nimi. Leniwie wygrzebujemy się z legowiska, robimy śniadanie i długo je konsumujemy. W końcu udaje nam się dojść pod ścianę. Na Pian Schiaveneis (Settore Placce) robimy Power Ranger - 5b, Fessura - 5c, Occhio - 7c i Gioco da ragazzi - 6b.


Po wspinaniu jedziemy do Canazei – po paliwo i jedzenie. Jest już godzina 19.30 i większość sklepów jest zamknięta. Pytamy się napotkanej Włoszki o jakiś otwarty negozio. Jest. Pędzimy co sił w nogach, bo to jedyny sklep otwarty do godziny 20. Tuż przed godziną 20 wpadamy z poślizgiem do sklepu – nie ma już właściwie pieczywa, więc bierzemy plastelinowate bułki do hamburgerów bleeee, oczywiście włoskie "pomodori" i włoski "formaggio", a i jeszcze "birrę" dla chłopaków.


Po wyjściu ze sklepu – leje i to nie deszcz lecz grad, niebo czarne. No nie, czyżby znowu zmiana pogody :-) Wspinany się serpentynami do naszego obozu, na trawie leżą kuleczki gradu. Namiot Gosi i Pawła został totalnie zalany, ale tak to bywa z reklamówkami bez tropików, w dodatku rodem z USA. Na szczęście mamy jeden zapasowy namiot. W pośpiechu, między jednym, a drugim deszczem rozbijamy namiot i pomagamy w przeprowadzce naszym powodzianom. Deszcz w końcu przestaje padać, a niebo rozbłyska milionem gwiazd. Jest nadzieja, że jutro będzie ładnie.


20.08.2011 sobota
Kiedy wstajemy w naszym obozowisku panuje cień, jednak niebo jest czyste, błękitne,a wierzchołki otaczających nas szczytów błyszczą już w pierwszych promieniach słońca. Zapowiada się upał. Na dzisiaj zaplanowaliśmy przejście ferratą Cesare Piazzetta, która ma nas wprowadzić na szczyt Piz Boe mierzący 3152 m n.p.m. Samochodem wjeżdżamy na Przełęcz Passo Pordoi (2239) między Canazei i Arabbą, następnie z przełęczy około 1,5 km, jedziemy wąska drogą w kierunku niemieckiego cmentarza (ossario tedesco), skąd już pieszo rozpoczynamy naszą wędrówkę.


Idziemy wąska ścieżynką wśród zielonych łąk, stopniowo nabieramy wysokości. Co jakiś czas odwracamy się - pomnik ku czci walczących żołnierzy pozostawiliśmy daleko w dole.Także coraz lepiej widoczny jest ośnieżony masyw Marmolady. Wkrótce nasza ścieżka wchodzi w piargowy teren. Jeszcze trochę i powinniśmy zobaczyć naszą ferratę.


W końcu stajemy pod upragnioną ferratę. Ola wybiera wejście na szczyt szlakiem. Grupa Anglików z przewodnikiem w siódmych potach pokonuje pierwsze trudności na pionowej ścianie, pozbawionej praktycznie jakichkolwiek chwytów. Tu bardziej przyda się siła rąk niż technika. Pionowa ściana przechodzi w lekko przewieszony trawers. Trudności jednak wcale nie maleją.


Z trawersu znowu wychodzimy na pionową ścianę. Ekspozycja pod nogami z każdym krokiem do góry nabierała na mocy. Po około godzinie dochodzimy do miejsca gdzie można odpocząć i coś zjeść. Na sporym tarasie mieści się nasza cała siódemka. Nie mamy potrzeby spieszyć się, czasu mamy jeszcze dużo. Jemy, pijemy i patrzymy na otaczające nas piękno górskich szczytów oddzielonych od siebie głębokimi dolinami i przełęczami.


Po półgodzinnym odpoczynku wślizgujemy się w wąski kominek, który sprawił nam, obłóczonym w spore plecaki, trochę trudności. Krzysiek z Pawłem zostają nieco w tyle, przepuszczając włoska parę.
Z komina wychodzimy na wąski trawers, który doprowadza nas do stalowego mostku zawieszonego nad głęboką przepaścią. Z wielką ciekawością czekaliśmy na ten mostek,o którym wcześniej czytaliśmy w przewodniku. Przed nami wyrasta kolejna pionowa ściana i kolejne trudności, ale już zdecydowanie łagodniejsze niż poprzednie. Ruszamy ostro w górę i pokonujemy kolejny fragment trasy. Czekamy na Krzyska i Pawła, którzy po drodze poznali pewnego Włocha – Sebastiano, i z którym wspólnie pokonywali ferratę. Potem jeszcze wspólne zdjęcia i wymiana adresów mejlowych.


Jeszcze jeden odcinek podejściowy, już bez ubezpieczeń i mamy Piz Boe. W malutkim schronisku na szczycie Krzysiek i Paweł wypijają pszeniczne za 5 euro.
Nieco monotonną, powrotną drogę urozmaicały nam wyskakujące zza skał świstaki. Odniosłam wrażenie, że nie tylko one dla nas, ale także my dla świstaków byliśmy sporą atrakcją:-).


Świstaki towarzyszyły nam niemal aż do lasu, a w lesie zupełnie pochłonęło nas zbieranie żółciutkich maślaków. Z maślakowego transu niespodziewanie wyrywa nas jakiś śmiałek skaczący z jednego z otaczających nas szczytów. Śmignął niczym odrzutowiec nad naszymi głowami, a chwilę później z impetem został wyrwany do góry po czym łagodnie bujając się na spadochronie skrył się za drzewami. Cóż to za dziwaczny sport… (BASE jumping)


21.08.2011 niedziela
Znowu piękny dzień, piękna niedziela. Dzisiaj zamierzamy pokonać kolejną ferratę, tym razem będzie to Brigata Tridentina. Jedziemy na przełęcz Passo Gardena, z przełęczy zjeżdżamy licząc zakręty. Na szóstym zakręcie ma być parking, na którym zostawimy samochód.
Ferrata w porównaniu, z tymi które zrobiliśmy, wydaje się banalna. Na początek pionowa ścianka wyposażona w stalową drabinkę. Odcinek byłby znacznie trudniejszy, a co za tym idzie atrakcyjniejszy, gdyby zamiast drabiny, była stalowa lina. Następnie ściana nieco się kładzie, lina zastępuje drabinę, poza tym sporo jest dobrych, naturalnych chwytów.


Następnie idziemy trasą podejściową, aż do wodospadu, skąd rozpoczynamy właściwa część ferraty. Pniemy się do góry w prażącym słońcu. W gardle zasycha, a w oddali radośnie szumi wodospad z zimną, życiodajną wodą, niestety póki co niedostępną dla nas.


Za mniej więcej godzinę dochodzimy do miejsca, gdzie można swobodnie stanąć i podejść do wodospadu. Z uwagi, że na ferracie zrobił się spory zator, robimy dłuższy, przymusowy odpoczynek. Jemy batony, napełniamy puste już butelki wodą z wodospadu i ponownie smarujemy się filtrem. Słońce pali niemiłosiernie. Z tego miejsca odchodzi również szlak turystyczny i dalszą wędrówkę do schroniska możemy kontynuować właśnie szlakiem. My jednak pozostajemy przy ferracie, zwłaszcza, ze odcinek, który za chwile będziemy pokonywać wydaje się bardzo interesujący.


Na tym odcinku jest także inna atrakcja, którą już poznaliśmy na ferracie prowadzącej na szczyt Piz Boe – wiszący mostek. Po przejściu mostka wychodzimy na taras Masores, z którego prowadzi wygodna ścieżka (ok. 10 min) aż do schroniska Franco Cavazza (2587).
W Schronisku istna rozpusta - zamawiamy frytki i piwo pszeniczne, zdejmujemy buty i rozkładamy się na kamieniach przed schroniskiem. Czas na „nicnierobieniu” mija szybko i pora ruszyć w drogę powrotną.Trawersujemy „diabelskim” szlakiem nr 666, następnie dalej schodzimy zaporęczowanym żlebem Val Setus. Pola śnieżne i piarżysko doprowadzają nas wprost na parking, gdzie stoją nasze autka.


22.08.2011 poniedziałek
Pogoda bez zmian, czyli upał. Dziś mamy zamiar skorzystać z „wątpliwego osiągnięcia techniki górskiej”, czyli gondolowej kolejki górskiej. Wstyd dla prawdziwego górołaza, ale nas tak bardzo nęci…:-). Jedziemy na przełęcz Passo Sella (2176), gdzie znajduje się dolna stacja kolejki. Kolejka do kolejki jest bardzo długa, ale też i sprawnie się posuwa, więc szybko przyszła nasza kolej bycia brutalnie wepchniętych przez obsługujących panów Włochów do dwuosobowego wagonika.


Stoimy jak śledzie, jedziemy i podziwiamy krajobraz wraz ze zmieniająca się wysokością. Wagoniki kilka razy zatrzymują się uatrakcyjniając nam podniebną podróż. Przy schronisku Toni Demetz (2685), na górnej stacji kolejki, zostajemy równie brutalnie wyciągnięci z wagonika jak wcześniej wepchnięci. W schronisku, które stoi na wąskiej, wysoko zawieszonej przełęczy Forc. Sassolungo, trochę zabawiamy. Jak przystało na prawdziwych kolejkowych turystów pijemy gorąca czekoladę za kilka euro, Ola znalazła gitarę, więc nam przygrywa, nucąc polskie przeboje. Robi się nastój:-)


Nasza trasa prowadzi w dół, miejscami ubezpieczonym szlakiem. Wygląda na to, że dzisiaj nie zmęczymy się. Idziemy wśród ogromnych głazów z widokiem na ściany imponujących rozmiarów z dominującą zachodnią ścianą Sasso Lungo. Wkrótce szlak doprowadza nas do Rifugio Vicenza (2252) – robimy kilkunastominutowy postój. Ola znowu w schronisku znajduje gitarę:-).


Ruszamy dalej szlakiem nr 603a. Najpierw schodzimy w dół, potem długo trawersujemy i po pewnym czasie dochodzimy do luksusowego Schroniska Emilio Comici Hütte położonego na wysokości 2154 m n.p.m.Wszystko jest tu takie eleganckie, że aż nam coś nie pasuje, na pewno ten obiekt nie wygląda jak schronisko górskie. Ale, że jesteśmy dzisiaj turystami kolejkowymi to postanawiamy skorzystać z tych luksusów. Bezpłatnie można pożyczyć leżak, materac czy też wielką pufę.


Korzystamy ze wszystkiego po kolei. Wewnątrz „schroniskowej” restauracji na ścianach znajdują się podpisy osób, które wcześniej gościły w progach schroniska: Gustava Thöni’ego, Michaela Schumachera, księcia Alberta z Monako i wielu innych ważnych osobistości. Szczególnie w okresie zimowym musi być tutaj bardzo tłoczno gdyż w pobliżu schroniska znajduje się 1200 km tras zjazdowych Jednak najbardziej niesamowita jest stąd panorama. Siedząc na leżakach, niczym widz w kinie oglądamy film w roli głównej z nasza pierwszą ferratą na Piz Selva.


23.08.2011 wtorek
Dzień wyjazdu. Rano ruszamy na wspin na skałki w pobliżu naszego obozowiska. Ściany nie za wysokie, ale drogi atrakcyjne choć miejscami kruche. Konieczna asekuracja w kasku, gdyż wspinający cały czas coś z góry zrzuca - czasem lecą nawet sporych rozmiarów, ostre „kamole” . Robimy kilka dróg z wyceną od V+ do VI.1. Przez cały nasz pobyt pod ścianą jesteśmy monitorowani przez czujny wzrok spasionego Marmota. Widać, że dobrze przygotował się do nadchodzącej zimy.


O godzinie pierwszej zwijamy nasze obozowisko i już bez obiadu ruszamy w trasę. W Chiesa wstępujemy do marketu na małe zakupy. Jak zwykle dla pasażerów szybko robi się ciemno i szybko zaczyna świtać. Już Polska. Krzysiek jest wyraźnie znużony. Przed wjazdem do Krakowa - korki :-(, które znacznie wydłużają czas naszej męczącej podróży. W Lublinie jesteśmy około godziny piętnastej. W domu czeka na nas stęskniony Pito i wyraźnie obrażona Henia, której foch mija dopiero wieczorem.


Znalezione w sieci (www.suedtirol.info.pl)
„Blade góry. Dolomity są najpiękniejszą konstrukcją na świecie, powiedział architekt Le Corbusier.
Istotnie Dolomity zostały zbudowane. Są to góry ze skamieniałych glonów i raf koralowych. Przez 250 milionów lat wyrastały w ciepłym Morzu Tetydy, a kiedy cofnęło się ono, pojawiły się one - białe, majestatyczne i dziwne – „blade góry“ niepodobne do żadnych innych w okolicy. W 1788 roku badacze odkryli, dlaczego góry składają się z bogatego w magnez wapienia. Ich nazwa pochodzi od nazwiska geologa Deodata de Dolomieu.


Dolomity zasiedlone są już od epoki żelaza. Retowie, Rzymianie, Longobardowie pozostawili tu swoje ślady, podczas pierwszej wojny światowej przez góry przebiegał front między Austrią i Włochami. Stałymi mieszkańcami są Ladyni, najstarszy lud Dolomitów i trzecia grupa językowa Południowego Tyrolu. W 2009 roku Dolomity wpisano na listę UNESCO jako szczególnie godne ochrony pomniki przyrody. Obok Jungfrau-Aletsch-Bietschhorn i Monte San Giorgio w Szwajcarii, blade góry stały się tym samym trzecim światowym dziedzictwem przyrodniczym w Alpach.”
Na zdjęciach poniżej: śnieżka zwyczajna i wieszczek













Kliknij na zdjęcie aby zobaczyć galerię:
Dolomity 2011


Przykładowe ceny:
Pizza w Wenecji: 8,00 € + coperto 10% :-)
Piwo w Wenecji: 5,00 €
Znaczki na pocztówkę: 0,75 €
Pocztówki: 0,30-1,00 €
Gondola: 80,00 € (6 osób)
Bilet do Wenecji z kempingu Silva w obie strony (autobus + prom): 16,00 €
Frytki w schronisku Cavazza: 4,00 €
Kemping Silva ( nocleg + samochód + namiot): 12,75 €
Kolejka gondolowa z Przełęczy Passo Sella: 11,00 €

Korzystaliśmy z :
1. Dolomity. Wschód Przewodnik dla turystów , Tom 1Dariusz Tkaczyk
2. Dolomity. Zachód Przewodnik dla turystów , Tom 2Dariusz Tkaczyk
3. Dolomity. Najpiękniejsze drogi wspinaczkowe i ferraty wokół doliny Val Gardena
Bernardi Mauro
4. Dolomity. Najpiękniejsze via ferraty Pascal Sombardier
5. Mapa Dolomiti di Fanes 1:25 000 Meridiani Montagne


Dodano: 2011-09-24
 

- strona główna -