<< wstecz
 

Sylwester pod namiotem Tatry Zachodnie 29.12.2011 -01.01.2012

Jedziemy w Tatry. Radość nasza jest wielka, zwłaszcza, że za oknem zimy ani widu, ani słychu, za to Tatry toną w białym puchu.
W tym roku wyjeżdżamy wyjątkowo późno, niestety obowiązki w pracy uniemożliwiły nam wcześniejszy wyjazd z resztą ekipy, ale za to mamy plan inny niż do tej pory.
Wybieramy trasę dłuższą, przez Rzeszów, Nowy Targ, ale za to mniej zakorkowaną. Z parkingu przy wylocie Doliny Kościeliskiej wychodzimy po godzinie siedemnastej , około 1.5 godziny zajmuje nam dojście do schroniska na Polanie Ornaczańskiej – tego samego już od kilkunastu lat. W schronisku czekają na nas Ania z Białej Podlaskiej, Ania i Marta oraz Paweł, godzinę później pojawiają się Krakowiacy Magda i Marek. Jesteśmy już w komplecie, gadamy jakbyśmy nie widzieli się kilka lat i bawimy się w nieśmiertelną zabawę „zgadnij kim, czym jestem”. Dopiero późnym wieczorem udajemy się do łóżek. Rano zaczynamy wdrażać swój plan w życie. Pakujemy się, jemy śniadanie, żegnamy się ze znajomymi i w drogę.

Szczytów praktycznie nie widać, śnieg sypie, a na górze na pewno wieje. Lekko nie będzie, ale trzeba spróbować. Magda z Markiem wyszli ze schroniska około dwóch godzin przed nami z zamiarem wejścia na Bystrą i Błyszcza. Dosyć szybko dochodzimy do Przełęczy Iwaniackiej. Na siodełku grupka ludzi, większość z nich dotarła już do celu i zaczyna schodzić, ale piątka młodych Francuzów również wybiera naszą trasę. Idą „na lekko”, więc nas wyprzedzają i szybko znikają nam z oczu. Im wyżej, tym śniegu coraz więcej i wiatr coraz bardziej wieje. Idziemy powoli, bo ciężko złapać oddech w tej zawierusze. Około 200 metrów od szczytu, spotykamy Francuzów, którzy jednak zdecydowali się zawrócić. Patrzą na nas jak na obłąkanych kiedy brniemy dalej. Za parę minut schodzą też oszronieni Magda z Markiem.


My jednak idziemy dalej, ale i tak nie dochodzimy tam gdzie zaplanowaliśmy. Około 100 metrów od szczytu, postanawiamy założyć swój pierwszy obóz. Rozbicie namiotu w takich warunkach nie należy do najłatwiejszych zadań. Na szczęście wieje z przerwami i właśnie w tych przerwach działamy. Przywiązujemy sznurki namiotu do czekana i kosodrzewiny i czym prędzej wsuwamy się do środka. Wiatr szarpie namiotem w różne strony, ale nam to już „rybka” bo w twarz nam nie dmucha. Zabieramy się za topienie śniegu na herbatę i za przygotowanie obiadu. Za „oknem” już ciemno, wiatr wciąż hula i na dodatek sypie gęsty śnieg. Chociaż jest jeszcze dość wcześnie, włazimy do śpiworów i szybko zasypiamy.

Dzień następny….
Budzimy się około godziny 7, ale nie chce nam się wygrzebywać ze śpiworów i gdyby nie to, że nasze nerki zaczynają protestować, rozpływalibyśmy się jeszcze długo w cieple kaczego puchu. Przez noc nieco nas zasypało. Na górze wciąż nieciekawie, wiatr nie daje za wygraną. Wskakujemy z powrotem do namiotu, topimy śnieg, jemy i powoli zaczynamy likwidować nasz grajdołek. Długo męczymy się ze złożeniem namiotu. Zmarznięty materiał znacznie zwiększył swoją objętość i nie mieści się do pokrowca.


Granią Ornaków dochodzimy do znajomej nam niecki przed Siwą Przełęczą gdzie nocowaliśmy 2 lata temu. Decydujemy się tutaj spędzić sylwestrową noc. O dwudziestej jemy „uroczystą” kolację, „stół” suto zastawiony - śledzie w śmietanie, 20 cm kiełbasy z łososia, bochen chleba i 200 ml rumuńskiej Palinki. Pozostałe żarcie leży w stanie głębokiego zamrożenia – przynajmniej nie psuje się :-). Ucztujemy, balujemy……… w końcu padamy jest grubo przed północą. Zanim jednak zasnęliśmy usłyszeliśmy wyraźne odgłosy stukania. Podejrzenie padło na petardy z Zakopanego, ale na myśl przyszedł nam również tupot wielkich stóp Yetiego:-).


Kiedy się obudziliśmy od 30 minut był już 2012 rok. Poczułam się jakbym przespała wieki, a tu raptem zdrzemnęłam się na 3 godziny.
Z trudem dotrwaliśmy do rana, podłoże zrobiło się wyjątkowo niewygodne, poza tym namiot jakby się skurczył i lekko przymarzliśmy do jego ścianek. Wiatr ucichł, ale za to mróz mocniej ścisnął i czuło się to -9 st. w namiocie, ale przecież nie musi być przyjemnie, żeby było przyjemnie :-)


Dzień następny…
Nowy Rok przywitał nas piękną pogodą, wreszcie mogliśmy zobaczyć otaczające nas szczyty. Postanowiliśmy nie robić śniadania, szybko zebrać się i schodzić na dół. Dochodzimy do Siwej Przełęczy, a potem w dół do Doliny Chochołowskiej. Idziemy dość sprawnie, ale momentami zapadamy się w śnieg do pasa. Trzeba się tym śniegiem trochę nacieszyć, bo w Lublinie pewnie go nie ma.



Kliknij na zdjęcie aby zobaczyć galerię:
Sylwester pod namiotem Tatry Zachodnie 2011


Dodano: 2012-01-10
 

- strona główna -