<< wstecz
 

Tatry wspinanie 2012

19-22.07.2012
czwartek
W pracy cisną, że nie można tchu złapać i nie ma kiedy wybrać się na wspin. Wyrwane na kilka dni z kieratu obowiązków pędzimy na nocny hrubieszowski PKS. Pierwsza piętnaście odjazd, zasypiamy zaraz po opuszczeniu granic Lublina. Pierwsze oko otwieram w Krakowie, drugie już w Zakopanem. Nie jest źle, jesteśmy wyspane. Bus do Kuźnic, a potem na dreptaka na Halę Gąsienicową. W Betlejemce nie ma miejsc, ale za to Murowaniec nas przyjmuje. Chwila relaksu, kanapka jeszcze z drogi, załadunek szpeju do drugiego plecaka i o 15.30 wbijamy się w Środkowe Żeberko Skrajnego Granata (V-).



Chmur na niebie przybywa, modlimy się aby się udało. Robimy po dwa wyciągi, żeby było szybciej. Zaczyna padać deszcz potem grad, wiatr jednak szybko przegania chmury i ciągniemy linę dalej. Udało się. Schodzimy żółtym szlakiem, w połowie drogi kotara chmur szczelnie zasuwa niebo, teraz już nie ma litości. Pioruny i błyskawice, jednym słowem niezła zlewa. Do schroniska dochodzimy w chlupoczących butach. Mokre mamy wszystko…



piątek
Przyszła pora zmierzyć się z tym nieszczęsnym Żebrem Czecha (V), które czeka na nas od zimy. Za oknem lazurowe niebo, cudo. Zanim dochodzimy do drogi niebo jest już zachmurzone. Jednak pani z recepcji powiedziała, że nie będzie padać trzymamy ją więc za słowo. Podejście pod ścianę jest mozolne, co chwilę zsuwamy się wraz z kamieniami. Droga miała być prościutka, a tu lekko nie jest. Za to jak zrobimy będzie większa satysfakcja.
Zrobione. Jeszcze zjazd i drogę można zaliczyć. Cieszymy się ogromnie i planujemy kolejny dzień. Może Patrzykont. Janek bardzo zachwalał tę drogę, Ania myśli też o Gnojku…



sobota
Leje :-(. Leje od rana i widoków na przejaśnienie nie widać. Nie będziemy jednak siedzieć w schronisku. Idziemy na Kasprowy, Beskid, Liliowe, potem w dół zielonym i jeszcze nad stawy. Jesteśmy już całe mokre i głodne, więc wracamy do schroniska. Na kolejne dni prognozy też są kiepskie. Postanawiamy przebukować bilet i wrócić wcześniej do domu. Tak to bywa z pogodą w górach…

22-27.08.2012

To tylko błysk,
To tylko szmer.
To tylko ćwierć sekundy!
A już krzyk,
I haka dźwięk,
Koniec ostatniej rundy.
Myśl? Na nic
Myśl? Po co
Za późno.
Szkoda, że
Promień zgasł.
A potem już ciemność...
Może blask...
Czy tak?
„Za późno” Jan Długosz (lat 23)
Ale fajnie, znowu jedziemy w Tatry i to na dłużej niż zwykle. Plany wspinaczkowe już zrobiłyśmy, zobaczymy co z nich nam wyjdzie. Jedziemy oczywiście PKS Hrubieszów, który niestety kursuje tylko w okresie wakacji szkolnych, a jest to jak dla nas najwygodniejsza opcja dojazdu do Zakopanego.
W Krakowie dosiada się do nas Magda, bo tym razem zamierzamy wspinać się w trójkowym zespole kobiecym:-). Za namową Magdy zamiast przez Boczań idziemy przez Jaworzynkę. I jest to słuszny wybór, dawno nieuczęszczana droga wydaje się ciekawsza, a jak ciekawsza to i szybciej nam się idzie.



Około godz. 12 osiągamy Betlejemkę, zajmujemy wyrka, przepakowujemy się i w drogę na Grań Fajek. Pogoda na razie sprzyja, ale w górach nie można być przecież jej pewnym do końca, więc pakujemy do plecaków kurtki przeciwdeszczowe. Grań Fajek rozciąga się pomiędzy Granatami, a Żółtą Turnią, bezbłędnie można ją rozpoznać dzięki najeżonym turniczkom. Trudność drogi wyceniona na II jest potęgowana przez znaczną ekspozycję, co w niektórych momentach może podnieść poziom adrenaliny.



Mamy szczęście, że dziś jest ładna pogoda, bo widoki z grani są niesamowite. Kiedy dochodzimy do końca, słońce powoli chyli się ku zachodowi. „No, to zrobione”- mówię i przygotowuję się pierwsza do zjazdu. Ania patrzy na mnie krzywo, bo zrobione będzie jak zjedziemy szczęśliwie. Święta prawda, ale i tak trochę sobie kpię z jej ostrożności i niestety za chwilę dostaję za swoje i to porządnie. Dwie wielkie kamienie lecą wprost na mnie z wielkim hukiem, mimowolnie krzyczę i odpycham się nogą aby schować się za załomem skalnym i nie dostać centralnie w głowę. Szczęście w nieszczęściu jeden z kamieni uderza tylko w udo. Boli. Lina wisi, ja wiszę, chwila mrocznej ciszy, masuję udo coś tam mrucząc pod nosem. Dziewczyny wołają do mnie. Żyję, jest ok.


Zjechałyśmy, prawie szczęśliwie, jeszcze (tylko:-)) zejście piarżystym żlebem. Oj, umordowałyśmy się co chwilę potykając się i zjeżdżając na „chodzących” kamieniach! Do szlaku doszłyśmy już o zmroku, gdzie czekały na nas kozice.



Dzień kolejny.
Gnojek.
Ja byłam już chyba ze trzy razy, Ania też tę drogę ma zaliczoną, ale Magda jeszcze tam nie była, więc idziemy, bo droga fajna. Byłam pewna, że trafię w wejście bezbłędnie, a tu… ech… kolejna lekcja pokory. Trawers z wyraźną ekspozycją, jak można było pomylić, a jednak… Przed nami wspinają się dwie dziewczyny – Sara i Kasia. Idzie im bardzo wolno, a więc zdążyłyśmy i zjeść i trochę już zmarznąć. W końcu wbijamy się w ścianę i szybko doganiamy dziewczyny i znowu mamy przestój, ale jest sympatycznie i pogadać można o tym i o owym i nawet wychodzi na to, że jutro też wybierają się na Grań Kościelców, a więc będziemy mieć towarzystwo, z tym, że my jutro pójdziemy pierwsze.



Kolejny dzień
Dziś Grań Kościelców. Dawno planowana w końcu doczekała się swojej kolejki. Ruszamy na Mylną Przełęcz. Trochę się gubimy bo w tych rejonach jesteśmy pierwszy raz, a ścieżka momentami zanika, w rezultacie dochodzimy nie tam gdzie chciałyśmy, tylko nieco dalej, tuż przy Szafie, która robi na nas wraaażenie duuuże. Skała lita, super tarcie, asekuracja konkret i ekspozycja też konkret. Za szafą kolejna „szafa” ale już zdecydowanie łatwiejszy odcinek, potem ostra grań, którą pokonujemy naszym sposobem czyli na tzw. „szuraka”, później znowu bardzo łatwo i jeden odcinek nieco trudniejszy III, ale króciutki, no i dochodzimy łatwym terenem do miejsca gdzie wychodzi się z drogi Setka.



Spotykamy właśnie tutaj dwóch chłopaków z Krakowa jedzących schaboszczaki, chwile gadamy, robimy sobie zdjęcia po czym idziemy razem. Zjeżdżamy na jednej linie. Po zjeździe teren 0, więc idziemy już bez asekuracji lotnej.
Ktoś kiedyś powiedział, że na drogach łatwych trzeba najbardziej uważać, no i chyba coś w tym jest. W 1962 roku na Grani Kościelców zginął jeden z wybitnych polskich wspinaczy – Jan Długosz.


„2 lipca 1962 roku był ostatnim dniem zajęć Jana Długosza na turnusie szkoleniowym komandosów na Hali Gąsienicowej. Pełnił funkcję instruktora-koordynatora, doglądając zespoły wspinające się pod okiem instruktorów - taterników na okolicznych szczytach. Poszczególne zespoły wyruszyły na różne drogi wspinaczkowe. Długosz postanowił doglądnąć zespoły wspinające się na Kościelcach. Kiedy nawiązał kontakt głosowy z grupą wspinającą się na Kościelcu, udał się z Kościelcowej Przełęczy do drugiej grupy, na Zadni Kościelec, pozostawiając na przełęczy kurteczkę ortalionową, którą poprzedniego dnia dała mu Krystyna Sałyga, szkoląca adeptów taternictwa w szkółce na Hali Gąsienicowej. Ale Długosz do tej drugiej grupy nie doszedł. Uczestnicy grupy wspinającej się na Kościelcu usłyszeli po chwili głuche uderzenie i hurkot spadających kamieni na wschodniej ścianie Zadniego Kościelca. Sądzili, że jest to samoistne spadanie kamieni lub też kamienie został) specjalnie strącone przez Długosza, który zniknął im z pola widzenia za turniczką w grani. Potem nastała cisza.



O godz. 16.30 wyrusza z Hali Gąsienicowej wyprawa w składzie: Michał Gajewski - kierownik i Jerzy Szuber - ratownik oraz instruktorzy wojsk desantowych: Ryszard Berbeka, Zbigniew Jurkowski, Marian Własiński. Adam Bilczewski i Maciej Gryczyński. Wyprawa dzieli się na grupy. Gajewski, Szuber, Berbeka. Gryczyński udają się na Kościelcową Przełęcz, natrafiając potem na kopczyk pozostawiony przez poprzedników. W żlebie pod kopczykiem nic więcej nie zauważyli. Dopiero po wyjściu na następną turniczkę w grani, zauważyli Długosza leżącego w kominie ok. 80 m poniżej grani. Po zejściu do niego lekarz Maciej Gryczyński stwierdził, że Długosz nie żyje. Ponieważ przy tego rodzaju wypadkach konieczna jest obecność władz prokuratorskich i śledczych, a pora była zbyt późna na zawiadomienie, cała wyprawa powróciła na Halę Gąsienicową o godz 20.30. O odnalezieniu zwłok zawiadomiono kierownictwo Grupy Tatrzańskiej." (cyt. Ze str. www.sekowa.info.pl)

Kolejny dzień
To już koniec ładnej pogody… mgła, ale jeszcze nie pada, więc może zdążymy. Magda z rana rozstaje się z nami, czeka na nią jeszcze słoneczna Italia, a my ruszamy na krótką drogę - Załupa H (3 wyciągi, 170 m), więc jest szansa, że zanim zacznie padać zapowiadany deszcz, my już wrócimy. Droga biegnie piękna płytówką, stopa super pracuje na tarcie, więc idzie się całkiem przyjemnie i dość szybko. Po godzinie mamy ukończoną drogę, zaczyna lekko mżyć. Postanawiamy jeszcze dzisiaj zejść na dół i skorzystać z gościnności Magdy w Krakowie. Przynajmniej nie trzeba będzie jutro zrywać się o 3 nad ranem i pędzić, ze strachem w portkach przez las pełen misiów:-)


Aby obejrzeć galerię, kliknij na zdjęcie:

Tatry wspin 2012



Dodano: 2012-10-25
 

- strona główna -