<< wstecz
 

Rozpoczęcie sezonu wspinaczkowego  RZĘDKOWICE 01-04.05.2008

Rzędkowice - wieś w województwie śląskim na terenie Wyżyny Krakowsko - Częstochowskiej. W niczym nie przypomina turystycznego kurortu - 2 sklepy, 2 bary, 2 pola namiotowe, 1 hotel i kilka kwater agroturystycznych, a jednak jak tylko nieco mocniej zaświeci słońce, chociaż to nie jest warunek, zjeżdżają się tu ludzie z różnych rejonów Polski, ale i nie tylko. Namierzyliśmy również Czechów, Węgrów, Niemców i Anglików.

A to wszystko za sprawą muru wapiennych ostańców, wysokości nawet do 30 metrów, które uchodzą za jedne z najbardziej malowniczych w całej Jurze.

Do Rzędkowic jechaliśmy z duszą na ramieniu, gdyż prognozy pogody na weekend majowy były raczej niesprzyjające, ani biwakowaniu pod namiotem, ani tym bardziej wspinaniu. Zapowiadany deszcz nie nastrajał optymistycznie, jednak iskierka nadziei gdzieś się tliła. Po dojechaniu na miejsce lekko zachmurzone niebo i uparcie przedzierające się słońce z miejsca poprawiło nam humory...a jednak jest szansa, że coś "załoimy":).

Tak jak w ubiegłym roku rozbiliśmy namioty na "naszym" polu, zaraz obok pola namiotowego "Pod Skałą", na które dzień wcześniej przyjechali: Ania - lekarka, Agnieszka i Marcin - Dragon z Lublina oraz Agata z Krakowa.

Do nas natomiast dołączyli: Asia, Paweł i Maciek oraz dziewczyny z Białej Podlaskiej: Ania, Bożenka i Mariola.
Towarzystwo, i to jeszcze jakie, dopisało, chyba nawet w deszcz nie nudzilibyśmy się ze sobą.
Zaraz po ulokowaniu się na polu, ruszyliśmy na rekonesans.

Ładna pogoda w skałach plus długi weekend równa się tłumy wspinaczy. Pod Lechforem zastaliśmy to czego można było się spodziewać, czyli wielkie grillowisko i noclegownię. Nie pozostało nam nic innego jak tylko nazajutrz wyrwać się ze śpiworów bladym świtem i pędzić co sił pod skały. I tak też zrobiliśmy...z małą poprawką, że nie był to blady świt. Zostały nam ochłapy, ale i tak się nieźle urządziliśmy.

Spenetrowaliśmy z każdej możliwej strony: Małą Grań, Basztę, Turnię Szefa, Zegarową, Dziurawą Ścianę, Narożną Turnię i oczywiście Aptekę - naszą ulubioną.

Część z nas była zupełnie początkująca, a część mniej lub bardziej zaawansowana we wspinaniu, dlatego też poziom trudności jak i styl wspinania był bardzo zróżnicowany. Od łatwych III po VI.1+. Nieważne jednak jest to co się "łoi", ważne żeby to "łojenie" przynosiło satysfakcję i radość. A tego nam nie zabrakło. Każdy na pewno znalazł coś dla siebie i czuł się zadowolony ze swoich osiągnięć.

Wieczorem po wspinie, niekoniecznie eleganccy i czyści wpadaliśmy na małe co nieco do baru "Pod Skałą", (po naszemu: Pubu rzędkowskiego - czyt: pubu:)). Spośród różnorodnego wyboru specjałów największym powodzeniem cieszyła się podwójna jajecznica z kiełbasą. Nie zagroził jej nawet schabowy, ani pierogi z mięsem. Do jajecznicy oczywiście piwo, a nawet dwa (dot. Paweł i Krzysiek).

Obiad można było skonsumować zarówno wewnątrz lokalu jak i na werandzie z widokiem na Wysoką. Miła obsługa, ciekawy wystrój, a także bardzo praktyczne krzesła ze ściąganymi siedziskami i oparte o ścianę zapasowe nogi do stołów - tak na wszelki wypadek, do tego idealnie dobrana oprawa muzyczna, aż same nogi chodziły...te od stołu oczywiście.

Tak się składa, że zawsze w tym barze czujemy się dobrze, tzn. "jak u siebie" i aż strach pomyśleć, co by było gdyby go nie było.

Po jajecznicy relaks już na polu namiotowym tzw. rozmowy przy grillu, które kończyły się zazwyczaj o przyzwoitej 23 godzinie. Potem tylko napełnianie termoforów i podłączanie poduszek elektrycznych, co niektórzy pofatygowali się nawet pod prysznic. No i upragnione spanko by rano mieć znowu siłę zmierzyć się ze ścianą.


Dodano: 2008-05-05
 

- strona główna -