<< wstecz
 

Motorem na Podlasie i Suwalszczyznę 22-25.05.2008

W kolejny długi, majowy weekend ruszyliśmy motorem wzdłuż północno-wschodniej granicy Polski. Tam jeszcze nas nie było. Naszą bazą noclegową miały być Wiżajny zwane Polskim biegunem zimna. Zanim jednak dojechaliśmy do celu odwiedziliśmy po drodze kilka ciekawych miejsc, do których niewątpliwie zaliczyć można Lebiedziew.

Niewielka wieś w województwie lubelskim, za którą na wzgórzu pomiędzy wysokimi drzewami ulokowany jest Mizar - muzułmański cmentarz, na którym zachowało się około 50 nagrobków kamiennych z bogatą wschodnią ornamentyką: gwiazdy, półksiężyc z gwiazdą, wersety Koranu. Na nagrobkach są inskrypcje w języku rosyjskim i arabskim. Czas zatarł niestety napisy na wielu kamieniach.

Po drodze spotkaliśmy dwóch Niemców, którzy również motorami przemierzali Polskę. Po krótkiej rozmowie i wspólnym zwiedzaniu cmentarza udali się w swoją stronę. Zamierzali dzisiaj dotrzeć do Mikołajek.

Kolejnym etapem podróży były Kruszyniany wieś w otulinie Puszczy Knyszyńskiej w pobliżu rzeczki Nietupy, gdzie wstąpiliśmy na obiad do Pani Dżannety Bogdanowicz, by zjeść tradycyjną tatarską potrawę. Zamówiliśmy pierekaczewnik, nie mając najmniejszego pojęcia jak to "coś" smakuje i jak wygląda. Pierekaczewnik okazał się natomiast potrawą złożoną z kilku cieniutkich warstw ciasta makaronowego przełożonego mięsnym farszem. Całość wyglądała na mocny zakalec, ale przy takim wygłodzeniu ciężko określić czy było dobre czy nie, najważniejsze, że napełniliśmy swoje żołądki.

Przy okazji zwiedziliśmy oryginalną jurtę tatarską, którą można nie tylko obejrzeć, ale również w niej przenocować. My mimo wszystko zdecydowaliśmy jechać dalej.

Jednak największą atrakcją Kruszynian jest zabytkowy, założony w XVIII wieku meczet. Jest to niewielki drewniany budynek obecnie pomalowany na zielono, zbudowany na planie prostokąta, od strony północnej ozdobiony dwiema wieżyczkami zwieńczonymi hełmami i półksiężycami. Otoczony kamiennym półmetrowym murem.


Po pokonaniu ponad 600 km dotarliśmy w końcu do celu.

Dzień drugi

Pogoda wciąż marna, pochmurno i chłodno jak to na Suwalszczyźnie, na szczęście nie pada. W planach mamy zamiar zrobić malowniczą trasę wokół jeziora Wiżajny, prowadzącą przez Burniszki i inne niewielkie wioski. Po drodze zaglądamy na stary i już mocno zarośnięty polsko - niemiecki cmentarz ewangelicki z kilkoma jeszcze dobrze widocznymi krzyżami nagrobnymi. Szlak, którym podążamy jest przeznaczony raczej na wycieczki rowerowe, my natomiast z braku rowerów ruszyliśmy "z buta". Niesamowity krajobraz - liczne jeziora i oczka wodne wkomponowane w polodowcowe morenowe wzniesienia, lasy, łąki, bociany i my. I te 25 kilometrów do przejścia. No i zapomniałam dodać, że jeszcze te wszędobylskie byki, które podejrzliwym wzrokiem śledziły każdy mój ruch. Po traumatycznych przeżyciach związanych właśnie z bykami, zresztą wcale nie tak dawno, wolałam nie wchodzić im zanadto w drogę. A najlepiej w ogóle zniknąć z ich pola widzenia, ale to było niemożliwe, bo po prostu były wszędzie :-).

Po "spacerku" wsiedliśmy na motocykl by zobaczyć to o czym wyczytaliśmy w przewodnikach. Czas naglił, cztery dni to zdecydowanie za mało aby dotrzeć do wszystkich ciekawych miejsc. W dodatku w każdej chwili mogło zacząć padać, a to mocno pokrzyżowałoby nam plany.


Najpierw ruszyliśmy w kierunku Stańczyków, gdzie znajdują się słynne wiadukty linii kolejowej Gołdap - Żytkiejmy zwane często "Akweduktami Puszczy Romnickiej" gdyż leżą właśnie na jej skraju lub bardziej poetycko "Wiaduktami Północy".

Ich rozmiary są imponujące: długość ponad 200 metrów, wysokość 40 metrów. Są to najwyższe mosty w Polsce. A ich doskonałe proporcje, klasyczne łuki i smukłe filary na tle soczystej zieleni puszczy robią wrażenie.

Zanim jednak weszliśmy na mosty, wstąpiliśmy na obiad do pobliskiej restauracji. Zjedliśmy, wypiliśmy herbatę przez "ch" (muszę zaznaczyć, że zarówno herbata jak i cherbata jak dla mnie smakują identycznie)....jedliśmy również suruwke :-), ale co tam nie będę się już rozdrabniać. Grunt, że jedzonko było smaczne, a zwiedzanie z pełnym żołądkiem jest znacznie przyjemniejsze niż na głodniaka.

Kolejnym etapem podróży było siedlisko młyńskie Turtul położone wśród ozu turtulskiego na rzece Czarna Hańcza. W przewodniku wyczytaliśmy, że młyn w Turtulu istniał już w roku 1645, czyli kiedy jeszcze całą okolicę zajmowała Puszcza Romnicka. Dalej kierujemy się do punktu widokowego w Turtulu, w tym celu wdrapujemy się na ponad 230 metrową skarpę i z niej podziwiamy jezioro zaporowe - staw turtulski i dwa odcinki Czarnej Hańczy - górny to głęboka i wąska rynna lodowcowa i dolny - szeroka ponad 1 km dolina rzeczna.

Jeziora Czarna Hańcza jest jeziorem najgłębszym w Polsce i na Niżu Środkowoeuropejskim. Jego głębokość to 108,5 m, powierzchnia 305 ha długość zaś około 5 km, a maksymalna szerokość 1 km.

Dzień niestety miał się ku końcowi, więc i my ruszyliśmy do swojego domku w Wiżajnach...

Dzień trzeci

Dziś mieliśmy wyruszyć do swoich sąsiadów na Litwę. Z Wiżajn to zaledwie 5 km do granicy. Chcieliśmy sobie zrobić przejażdżkę do Wilna, niestety pogoda zakpiła z naszych planów. Od rana niemal lało się z nieba, do tego wiatr i zaledwie 6 stopni. Właściwie czego innego mogliśmy się spodziewać, przecież to Suwalszczyzna.

Gościnnie, samochodem jedziemy na dalszy podbój okolicy. Najpierw włazimy na Górę Cisową określaną mianem "Suwalskiej Fudżijamy", zwana jest tak ze względu na swój regularny, stożkowaty kształt. Jej nazwa właściwa pochodzi jednak od rosnącego niegdyś na szczycie potężnego cisa. Na górze, która ma zaledwie 256 m n.p.m wieje jak na Rysach, szybko więc oglądamy widoki, a rozpościera się stąd rozległa panorama na Zagłębie Szeszupy, którego dno pokrywają liczne jeziora, łąki i torfowiska, oraz wzniesienia tworzące niepowtarzalny krajobraz.

Dalej ruszamy na poszukiwania cmentarzyska Jaćwingów (wymarły lud bałtycki blisko spokrewniony z Prusami zamieszkujący Jaćwież). Z trudem, ale w końcu udaje nam się odnaleźć. Na polance wśród drzew odnajdujemy okrągłe kamienne usypiska zwane kurhanami, które są prawie zupełnie zarośnięte przez roślinność. Każdy kurhan jest miejscem pochówku i składa się z kilku warstw kamieni.

Tyle jeszcze chcielibyśmy zobaczyć, ale deszcz nie daje za wygraną, jedziemy jeszcze nad jezioro Czarna Hańcza, a ostatnim punktem dzisiejszej wycieczki jest miejscowość Gromadczyzna gdzie znajdują się trzy granice: Polska, Litewska i Rosyjska. Wszędzie mokro, a do miejsca gdzie chcemy dojść prowadzi tylko gruntowa droga, brniemy więc w błocie. Pamiątkowe zdjęcie na słupku i wracamy z powrotem do samochodu.

Dzień czwarty

Wbrew mrocznym przewidywaniom, pogoda zrobiła nam miłą niespodziankę, wciąż jest chłodno i wietrznie, ale niebo czyste i słoneczne. W takim razie szybka zmiana planów. Zamiast od razu wyruszyć w drogę powrotną zamierzamy powłóczyć się jeszcze po okolicy.

Jedziemy zatem do wsi Wodziłki, gdzie stoi najstarsza na Suwalszczyźnie molenna. Do Wodziłek prowadzą tylko drogi gruntowe, nasz motor trochę się na nich "wije", ale w końcu daje sobie radę, w końcu to GS. Stajemy na wprost cerkwi. Szaroniebieska molenna z 1921 roku uwieńczona jest ośmioboczną wieżą, a na jej szczycie znajduje się baniasta kula, nad która góruje charakterystyczny dla Staroobrzędowców ośmiokończasty krzyż. Niestety wnętrza cerkwi nie możemy zobaczyć bo jest zamknięta na cztery spusty. Sama wieś Wodziłki sprawia wrażenie niezamieszkałej, ale po czterodniowym pobycie tutaj już się do tego braku ludzi przyzwyczailiśmy. Według Staroobrzędowców warunkiem wejścia do nieba jest posiadanie brody........ Krzysiek ma już więc zagwarantowaną wejściówkę :)))).

Po drodze całkiem przypadkiem trafiamy do rezerwatu "Rutka". Zatrzymujemy się więc na małe oględziny. Z niewielkiej platformy widokowej widoczna jest wspaniała panorama zagłębienia Szeszupy, kompleks łukowato ułożonych wzgórz morenowych oraz jeziorko wytopiskowe - Linówek, w którym jak wyczytaliśmy z tablicy informacyjnej, występuje bardzo rzadki rak szlachetny, gatunek z związany z wodami najczystszymi.

Widoczne tu głazy są charakterystycznym elementem polodowcowego krajobrazu Suwalszczyzny. Głazy pochodzą z obszaru dzisiejszej Skandynawii i dna Morza Bałtyckiego. ewenementem jest to, że głazy znajdują się na powierzchni gruntu i możemy je podziwiać w całej okazałości.

Na terenie rezerwatu znajduje się jeszcze jedna ciekawa rzecz - drewniana konstrukcja z daszkiem, wypełniona gliną i słomą. Po informacje na ten temat udajemy się znowu do tablicy umieszczonej na jednej z tych dziwacznych budowli. Ochrona owadów gniazdujących w glinie, które z braku naturalnych zboczy lessowych, skarp i urwisk - przyczynił się do tego rozwój rolnictwa - zaczęły zakładać gniazda w glinianych ścianach budynków, jednak i te stopniowo znikają z naszego krajobrazu. Budowa takich konstrukcji jest zatem jedną z form ochrony owadów, które są dziś poważnie zagrożone. No to już wszystko wiemy...

Niestety nie wystarczyło nam już czasu na dokładne przejście ścieżki poznawczej "Porosty", nie pozostaje nam nic innego jak jeszcze raz tu wrócić.

Ruszamy dalej, przez Augustów, gdzie na chwilę zatrzymujemy się przy Kanale Augustowskim by zjeść małe co nieco, niestety nie miodek jak Kubuś Puchatek lecz chleb z pasztetem i ogórkiem, czyli to co nam pozostało. W międzyczasie sycimy zmysły widokami. Trochę się spieszymy, ale chcielibyśmy jeszcze dotrzeć do Hajnówki i Białowieży.

W Białowieży popędziliśmy najpierw na jakieś żarło, bo zaczynało nas jakoś ssać, zamówiliśmy placki ziemniaczane - wyborny smak:) i bigos z dziczyzną:), byliśmy na tyle głodni by nie wnikać w skład bigosu i pochodzenie dzikiego mięsa.

Chciałoby się powłóczyć po puszczy i zobaczyć wielkiego zwierza w naturze, ale i to musimy zostawić sobie na kolejną wyprawę. W celu ujrzenia króla puszczy pojechaliśmy do Rezerwatu pokazowego żubrów, gdzie oprócz żubrów byli również inni mieszkańcy lasów. Najbardziej wpadł nam w oko pan Rysiu, może dlatego, że to kuzyn naszych ulubionych sierściuchów.

Ostatni postój robimy nad Bugiem w rezerwacie ornitologicznym "Kózki". Krótki spacerek wzdłuż rzeki dla rozprostowania gnatów i mkniemy dalej, już bezpośrednio do domu. Póki co pogoda nam sprzyja, jednak na horyzoncie widać niepokojąco czarne chmury. Przed nami jeszcze 150 km. Może zdążymy "suchą oponą" dojechać do Lublina

W domu czekają na nas stęsknione koty, które wyraźnie dają nam do zrozumienia, że za chwile rozłąki należy im się spacer na poligonie. Nie ma to tamto, trzeba iść, koty nie dadzą za wygraną.


Dodano: 2008-05-25
 

- strona główna -