<< wstecz
 

Motocyklem wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej 23.10.2010r.

Trasa: LUBLIN - Krasnystaw - Zamość - Tomaszów Lubelski - Bełżec - Hrebenne - Kornie - Machów Nowy - Staredniska - Szczepiatyn - Budynin - Chłopiatyn - Dłużniów - Uśmierz - Dołhobyczów - Ameryka - Hrubieszów - Zosin - Horodło - Dubienka -Dorohusk - Brzeźno - Chełm - Piaski - LUBLIN

Długość trasy: 426 km

Uczestnicy:
Brat Damian : Honda CB 750 SevenFifty
Sylwek: BMW R 1100 RS
Ela i Krzysiek: BMW R 1150 GS Adv

Wszystko zaczęło sie od piątkowego skamlenia, ...że może by tak na motor wybrać się w sobotę.... Wieczorem skamlenie przybrało na mocy. Byłam głucha i twarda, a już zupełnie stwardniałam, gdy w sobotę rano zobaczyła szary szron na zielonym dotychczas trawniku. Nawet koty, nieświadome tego co ich czeka na zewnątrz i mające jak zawsze wielkie parcie na drzwi balkonowe, wyskoczyły długim susem na balkon i z piskiem łapek zaparkowały tuż przed barierką balkonu. Warknęłam jedź sobie sam, bo ja nie zamierzam przemarznąć. Ale czego nie robi się w imię małżeńskiej miłości. No, nie powiem była również i we mnie chęć przejechania się na motorku. Tylko to paskudne, zniechęcające, wszechogarniające zimnoooo. Dwie pary kalesonów, kilka polarków, rękawice, te co miałam wchodząc na Elbrus, kominiarka..., zresztą nie będę wnikać w szczegóły. Było sztywno i niewygodnie, ale miało być ciepło. A szczęśliwy mąż to podstawa. Pojechaliśmy. Najpierw po brata Damiana, a potem już wyruszyliśmy w naszą długą (polarną:)) trasę. W Zamościu zabraliśmy ze sobą Sylwka - kumpla brata Damiana z Rajdu Katyńskiego. Teraz już i naszego znajomego.

Przystanek pierwszy: Bełżec. Sonderkommando Belzec der Waffen-SS - pod taką nazwą funkcjonował tutaj niemiecki obóz śmierci. Obóz istniał krótko bo od marca do grudnia 1942 roku, ale te 10 miesięcy wystarczyło, aby Niemcy zamordowali ponad 600 tys. ludzi, w tym ok. 550 tys. Żydów polskich. W 1943 roku zaczęto likwidację obozu . Usunięto wszystko co mogłoby świadczyć o zbrodni. A na miejscu obozu zasadzono las.
Zwiedzamy multimedialne, nowoczesne muzeum. Surowy pawilon serwuje nam bezlitosne wrażenia. Słuchamy nagrań, oglądamy zdjęcia, nogi sie uginają i robi się jakoś ciężko. Chcę zobaczyć już słońce, niebo i poczuć świeże powietrze.( wstęp do pawilonu z ekspozycją i na teren z pomnikiem jest bezpłatny).
Jest już odrobinę cieplej. Słońce na czystym, błękitnym niebie. Ze smutkiem stwierdziłam, że zwiało ze mnie mój szalik :(( Nawet nie wiem dokładnie, w którym momencie, ale chłopaki jadący za nami widzieli "coś" czarnego lecącego w siną dal w okolicach Tomaszowa Lubelskiego. To na pewno był on - mój szalik. No trudno...Rozstania zawsze są bolesne, nawet jeśli chodzi o rzeczy. Zwłaszcza tak bardzo potrzebne w chwili obecnej.
Przystanek drugi: Kornie. Zatrzymujemy się obok dawnej cerkwi grekokatolickiej p.w. św. Paraskewii, która została wzniesiona w 1910 r. Od początku lat osiemdziesiątych służy jako rzymskokatolicki kościół. Z przodu kościoła stoi drewniana dzwonnica. Wdrapuję się na pierwsze piętro po lekko już spróchniałych i trzeszczących schodach, aby z bliska zobaczyć dzwon. Dotknąć jego serca i zadzwonić cichutko. Jednak lekkie dotknięcie wywołuje głęboki dźwięk, który niesie się hen daleko.
Za cerkwią znajduje się duży cmentarz z licznymi nagrobkami bruśnieńskimi (wykonane przez kamieniarzy z Brusna. Najstarsza wzmianka pisana o "trzech mistrzach, którzy w Bruśnie łamią kamienie" pochodzi z lat 1654-1655 i dotyczy najprawdopodobniej miejscowych kamieniarzy). Na bramie wiodącej na cmentarz umieszczono tablicę z napisem w języku ukraińskim: zabytkowy cmentarz grekokatolicki w Korniach. Ogrodzony i uporządkowany w 2001 roku.

Przez Machów Nowy, Staredniska, Szczepiatyn docieramy do przystanku trzeciego: Budynin. I tu kolejna cerkiew. Chłopaki grzebią w swoich maszynach. A ja idę na wstępny obchód. Cerkiew jest niestety zamknięta, zresztą tak jak poprzednia, ale przez dużą dziurkę od klucza udaje mi się zerknąć do wnętrza. Jest to dawna cerkiew unicka, pw. Niepokalanego Poczęcia NMP, obecnie kościół filialny pw. Opieki NMP.
Wzniesiony w 1887 roku z zachowaniem tradycji dawnego budownictwa cerkiewnego, na miejscu drewnianej cerkwi istniejącej już w 1774 roku.

Cerkiew ta została ok. 1875 roku zmieniona na prawosławną. Drewniana dzwonnica, zamknięta na kłódkę, ymmm szkoda. Weszłobysię:-) I pomnik św. Floriana. Niezbyt ładny. Pomalowany farbą olejną, która w kilku miejscach zaczęła już łuszczyć się. Pijemy herbatę, jemy ciastka i.... jedziemy dalej. Tak jakby zrobiło sie przyjemniej. Nos ciepły jak u kota i palce już nie marzną. Docieramy do Chłopiatynia (przystanek czwarty). Krzysiek tankuje. Damian i Sylwek nawet nie złażą z motocykli. A ja lecę szybko zobaczyć kolejną cerkiew. Jest to również dawna cerkiew unicka p.w. Zesłania Ducha Św., obecnie kościół filialny parafii rzymskokatolickiej w Żniatynie.

Nasza trasa, można powiedzieć, że momentami przypomina tor off-roadowy. Jedziemy przez jakiś czas po wybojach, po pylistych bezdrożach, omijając wyrwy i kałuże. Trochę trzęsie i co jakiś czas unosimy sie lekko w powietrze:)
Chcemy dotrzeć do Dołhobyczowa, jednak wcześniej zatrzymują nas panowie ze Straży Granicznej. Ot, taka rutynowa kontrola. Najwyraźniej im się nudziło. Kończy się na miłej pogawędce, oglądaniu motocykli i cennej wskazówce. Bowiem, panowie proponują nam abyśmy zahaczyli jeszcze o Dłużniów. Jest tam ponoć największa w Polsce, drugi z panów zaraz poprawia pierwszego, że nawet największa w Europie drewniana cerkiew grekokatolicka.(Po dotarciu do domu nie omieszkałam sprawdzić jak naprawdę jest z tą cerkwią.

Owszem cerkiew uchodzi za największą i nawet za najwyższą ale w Polsce, a nie w Europie. Pierwszy pan miał rację.) Jedziemy zobaczyć. Cerkiew rzeczywiście duża. Wrażenie jej wielkości potęguje wzgórze, na którym została wzniesiona. Dookoła cerkwi teren trochę zaniedbany. Od lat nie przycinane zielsko, gęsto obrosło budowlę. Wchodzimy po schodkach. Oczywiście cerkiew zamknięta. Trwają właśnie prace remontowe. W oczy rzucają nam się malowidła na bocznych drzwiach wejściowych, przedstawiające na jednym skrzydle św. Piotra z kluczem do Królestwa Bożego, a na drugim innego świętego (nie zidentyfikowaliśmy niestety jakiego). Cerkiew p.w. Podniesienia Krzyża Świętego z 1882 roku początkowo należała do Grekokatolików potem do Prawosławnych. Obecnie pełni rolę filialnego kościoła rzymskokatolickiego parafii w Żniatynie.

Krótki piąty przystanek: Dołhobyczów. Tuż przy drodze stoi pięknie wyremontowana i odmalowana cerkiew prawosławna p.w. św. Symeona Stołpnika, która została wzniesiona w latach 1903-1904.
Mijamy Amerykę i jedziemy prosto do Hrubieszów (długi szósty przystanek). W przewodnikach licznych piszą, że to cud miasteczko. Sprawdzimy. Jednak najpierw brat Damian zabiera nas "do siebie" czyli do Sanktuarium MB Sokalskiej. Urzędują tutaj O.O. Bernardyni. Najpierw zwiedzamy Kościół św. Stanisława Kostki z cudownym obrazem MB Sokalskiej. Jeden z Ojców Bernardynów, który oprowadza nas po świątyni napomknął, że niedawno doszło do włamania. Łupem złodziei padły cenne wota dziękczynne, które ocalały z Sokala po wielu zawieruchach wojennych i wraz z obrazem Matki Bożej trafiły do hrubieszowskiej świątyni. Zrabowane przedmioty miały również inny wymiar o wiele głębszy niż ich wartość materialna., bowiem za każdym z tych precjozów stoi historia człowieka, który doznał Łaski Bożej.

A teraz idziemy na herbatę. Obok herbaty na stole ląduje talerz z pysznym makowcem. Zjadamy do ostatniego okruszka. Chciałoby posiedzieć się tu dłużej, ale niestety przed nami jeszcze kawał drogi, no i w Hrubieszowie chcemy coś też zobaczyć. A na zewnątrz już szarawo.
Hrubieszów to niewielkie 20 tys. miasto, położone tuż przy granicy polsko-ukraińskiej, w rozwidleniu rzeki Huczwy (dopływ Bugu). Tutaj urodził się Aleksander Głowacki, tutaj przez cztery lata mieszkał i pracował Bolesław Leśmian. To właśnie w Hrubieszowie napisał wiersze opublikowane w tomiku Łąka. A zabytki miasta znane są dzięki rysunkom i opowieściom Hrubieszowianina, prof. Wiktora Zina, którego telewizyjny program Piórkiem i węglem gościł na antenie przez 30 lat.
Jedziemy jeszcze zobaczyć jedyną w Polsce (a jedną z dwóch w Europie) zabytkową cerkiew o trzynastych kopułach p.w. Zaśnięcia NMP. Jest to już jedna z nielicznych czynnych świątyń prawosławnych w regionie. Trzeba przyznać, że robi wrażenie! Wspomniany już prof. Zin trafnie ujął jej wygląd : delegatura Kremla w Hrubieszowie :))
W Hrubieszowie żegnamy się z Sylwkiem, który stąd będzie miał bliżej do Zamościa, a my jedziemy dalej przez Zosin (najdalej na wschód wysunięty punkt Polski), Horodło, Dubienkę i Dorohusk (z 18 km kolejką TIR-ów do przejścia granicznego). Przed wjazdem do Chełma zatrzymujemy się w przydrożnej karczmie. Pierogi ruskie, zupa z borowików i herbata z sokiem malinowym, która niesie przyjemne ciepło, boleśnie rozchodzące się po zmarzniętym ciele. Wygrzani, najedzeni z wypiekami na twarzy ruszamy dalej. Chełm, Piaski i w końcu nasz kochany Lublin. Jest godzina 21.30. Znając mojego męża to pojeździmy sobie na motorku aż do pierwszych śniegów. Obawiam się jednak, że i śnieg może nie stanowić przeszkody...

Dodano: 2010-11-01
 

- strona główna -