<< wstecz
 

Motocyklem na Beatyfikację Jana Pawła II 28.04 -05.05.2011r.

28.04.2011 czwartek Lublin – Rybnik 400 km

Dzisiaj do przejechania mamy około 400 km. Z Lublina wyjeżdżamy ok. godziny 17.30 wraz z Sylwkiem z Zamościa na BMW R1100 R, Beatą z Warszawy i br. Damianem na Hondzie Pan Europan. Na miejsce docelowe czyli do Rybnika, a dokładniej do Henia, który użyczył gościny wszystkim motocyklistom z naszej beatyfikacyjnej grupy, docieramy po godzinie 23. Szybka kolacja przygotowana przez gospodarzy, prysznic i spanko, bo niestety przed nami krótka noc, a następnie długa podróż.


29.04.2011 piątek Rybnik – Bratysława – Wiedeń - Klagenfurt (Celejowiec)– Kemping Trenta w Trencie (Słowenia) 750 km

Pogoda póki co ładna i oby tak już zostało. Po śniadaniu dzielimy się na dwie grupy, tak będzie bezpieczniej i wygodniej, ostatnie wskazówki, ustalenia i ruszamy w kierunku granicy polsko-czeskiej w Chałupkach. Aby dotrzeć na nasz zaplanowany Kemping w Trencie w Słowenii we wschodnich Alpach Julijskich musimy przejechać 750 km. Ostatni najbardziej ciekawy i jednocześnie najbardziej niebezpieczny odcinek pokonujemy w zupełnych ciemnościach i w towarzystwie deszczu.


Czterdziestoma serpentynami wjeżdżamy na najwyższą przełęcz Alp Julijskich - Vrsić 1611 m n.p.m. Wraz z wysokością robi się coraz chłodniej, a na przełęczy leżą wielkie połacie śniegu. Jeszcze ekstremalny zjazd i około godziny 22.00 osiągamy cel. Brakuje Damiana z Beatą i Mirka, którzy zawieruszyli się jeszcze w Austrii. Telefonujemy do nich, ale niestety nie możemy połączyć się z nimi. Prawdopodobnie padły im baterie w telefonach. Mamy jednak nadzieję, że cali dotrą do nas. Przemarznięci i mokrzy rozbijamy namioty, przygotowujemy gorącą kolacje i ładujemy się do śpiworków spać, spać, spać…. Termometr pokazuje zaledwie 2 oC. Nie zabraliśmy ze sobą puchowych śpiworów, więc do snu trzeba będzie się nieco cieplej ubrać. Nasze przemoczone ubrania i buty schną przy piecu u gościnnego gospodarza kempingu – Sergeja (fana psów rasy Husky)

30.04.2011 sobota Kemping Trenta (Słowenia) – Kranjska Gora – Wenecja – Padwa – Rawenna – Arezzo (Włochy) 600 km


Wita nas rześki, sobotni poranek, ciepłe promienie słońca powoli ściągają z zaśnieżonych szczytów puchate pierzynki chmur, a górska rzeka Soca, przepływająca przez nasz kemping, radośnie obija wodę o kamieniste dno. Są widoki na piękny, słoneczny dzień. Śniadanie, pakowanie i jeszcze msza św. z kotem w roli głównej, który bez skrupułów wpakował się na polowy ołtarz. Ruszamy w kierunku słonecznej Italii :-). Przed nami serpentyn ciąg dalszy, tunele i piękne górskie krajobrazy. Zaczyna chmurzyć się, ale jest ciepło i nie pada, a to jest najważniejsze jadąc motocyklem.


Do klasztoru Braci Bernardynów w Arezzo docieramy około 19.30. Ojciec Jozafat czeka na nas z pyszną włoską kolacją. Lokujemy się w pokojach. Jest wygodne, wielkie łóżko, prysznic z gorącą wodą, włoskie jedzenie, czy czegoś jeszcze nam potrzeba ? Podczas kolacji degustacja zasobów klasztornej piwniczki dla zdrowotności i na dobry sen :-). Niestety jak zwykle zbyt krótki.

01.05.2011r. niedziela Arezzo- Rzym –Arezzo (Pociąg ok. 450 km)

3.50 budzik wyrywa nas z twardego snu. Ubieramy się, jemy i o 4.20 wychodzimy z klasztoru, kierujemy się na dworzec, skąd o 4.58 odjeżdża pociąg do Rzymu. Kupujemy bilety w automacie i wciskamy się do zatłoczonego pociągu. W pociągu robimy dopłatę do biletów, ponieważ w automacie nie kupiliśmy właściwych, bo tych na nasz pociąg po prostu nie było. Wszyscy zmierzają w jednym celu. Dwie godziny na stojąco mijają jednak niespodziewanie szybko, może dlatego, ze muszę się nieźle gimnastykować aby rozmawiać z pewną spotkaną w pociągu Włoszką, ciekawą nas i naszego kraju.


Wysiadamy na stacji Tiburtina, kupujemy bilet w automacie na dworcu (1 € - bilet 75 - minutowy) stąd metrem B do Stacji Termini , przesiadka do metra A i wysiadka na stacji Ottaviano San Pietro. Do celu pozostaje nam piechotą jakieś 800 metrów. Nie sposób dziś zabłądzić, ponieważ na każdym dworcu i na głównych trasach stoją sterujący ruchem „naprowadzacze”, poza tym dzisiaj spokojnie można iść za tłumem, a na pewno dojdzie się we właściwe miejsce :-). W Watykanie jesteśmy przed 9.00, przepychamy się przez tłumy z nadzieją wejścia na plac.


Niestety, po pewnym czasie zdajemy sobie sprawę, że nie ma to najmniejszego sensu. Szukamy, więc w miarę wygodnego miejsca, by cokolwiek słyszeć i widzieć na telebimie. Niestety i o takie miejsce jest niezwykle trudno. Zmęczeni upałem i napierającym tłumem siadamy na trawie, ani stąd widać, ani słychać, ale nie mamy już wyjścia, za kilka minut rozpocznie się msza św. Na szczęście zabraliśmy ze sobą małe radyjko ze słuchawkami. Chwile skupienia mieszają się z chwilami radości, oklaski i tysiące białych baloników lecących wprost do nieba. Każdy na swój sposób przeżywa to wzniosłe wydarzenie.


Po mszy św. ruszamy na podbój Imperium Rzymskiego. X. Bogdan wysuwa się na prowadzenie. Kilka godzin, to zdecydowanie za mało, aby zobaczyć wszystkie atrakcje tego historycznego miasta. Przechodzimy obok Kolumny Trajana, pokrytej ciekawymi reliefami, wznoszącymi się od podstawy do szczytu. Fontanna di Trevi uchodzi za jedną z najpiękniejszych i najbardziej znanych fontann na świecie, dodam jeszcze, że chyba też najbardziej obleganych :-).Legenda głosi, że żołnierz, który wybiera się na wojnę, powinien wypić szklankę wody z tej fontanny, podaną przez ukochaną, a następnie rozbić szklankę, ma to mu zapewnić miłość dziewczyny i szczęśliwy powrót do domu.

Monstrualna, biała budowla to Pałac Wenecki, który pełnił początkowo funkcję rezydencji papieskiej. Później znajdowała się w nim ambasada Republiki Weneckiej i ambasada austriacko-węgierska, rezydencja Mussoliniego, a obecnie w pałacu mieści się muzeum z kolekcją zgromadzoną przez bł. Jana Pawła II.


Antyczne kolumny i pozostałości wielkich świątyń Forum Romanum (dosł. rynek rzymski) wciąż przypominają o rzymskiej potędze. To w tym miejscu było centrum życia politycznego i towarzyskiego starożytnych Rzymian.


Pomnik Juliusza Cezara – głównego sprawcy upadku Rzymskiej Republiki, w którym historia wciąż widzi wielkiego wodza i polityka. Największy symbol Wiecznego Miasta, starożytna budowla owiana legendami – Koloseum. Trudno przejść obok niej obojętnie. Znajduje się w ścisłym centrum, pomiędzy bazyliką na Lateranie, a Forum Romanum. Obecną nazwę Koloseum przyjęło w Średniowieczu, a zawdzięcza ją stojącemu w pobliżu kolosalnemu posągowi Nerona. Oryginalna nazwa to Amfiteatr Flawiuszy.


Łuk Konstantyna Wielkiego jest ostatnim wzniesionym łukiem triumfalnym starożytnego Rzymu i jednym z ostatnich wielkich dzieł architektury starorzymskiej. Położony był na drodze Via Triumphalis, która zaraz za nim łączyła się z najważniejszym traktem, Via Sacra (Świętą Drogą), po której maszerowały zwycięskie wojska rzymskie. Obok Łuku Konstantyna znajdowała się Meta Sudana, według tradycji miejsce, gdzie Gladiatorzy myli się po walkach, odbywających się w Koloseum.


Na zakończenie naszej pieszej wycieczki po Rzymie wracamy do punktu wyjścia, mamy wielką nadzieję, że uda nam się dostać na Plac świętego Piotra. Niestety nadzieje okazały się płonne. Tłumy wciąż oblegają plac. A ekipy sprzątające już zabrały się do pracy, przed nimi kupa niezłej roboty :-), bo Rzym niemal tonie w opakowaniach po rozdawanym jedzeniu, butelkach, gazetach, plakatach…


O 18.46 wracamy pociągiem do Arezzo. Ze zmęczenia zasypiam i budzę się dopiero na miejscu. Po wyjściu z pociągu ruszamy do klasztoru, ale niestety mylimy drogę i zamiast 10 minut łazimy po mieście dobrą godzinę. Pomimo zmęczenia humory dopisują i śmiejemy się z naszej pomyłki. Po takim wieczornym spacerze będzie nam się dobrze spało, a przy okazji zwiedzimy Arezzo nocą. Kiedy przybyliśmy na miejsce z klasztornej jadalni dolatywał kuszący zapach kolacji – zapiekane bakłażany, rukola z oliwą i octem balsamicznym i mocne limoncello produkcji klasztornej …. Oczywiście na dobre spanie :-).

02.05.2011 poniedziałek Arezzo – Asyż – Porcjunkula - La Verna - Arezzo 400 km


Po mszy św. i śniadaniu jedziemy motocyklami śladami św. Franciszka. Najpierw do Asyżu. Parkujemy na parkingu przy kościele św. Piotra. Przebieramy się w normalne ciuchy (Jest upalnie pomimo, że na niebie pokazuje się coraz więcej chmurek) i podążamy za Franciszkiem - Świętym tak bardzo nam bliskim – sympatycznym, prostym i prawdziwie radosnym. Asyż, miasto pełne tajemniczych i czarujących zaułków, pełne wiary, która emanuje ze średniowiecznych murów i pełne ciszy, pomimo natłoku turystów. Chciałoby się pobyć tu dłużej, siąść na kamiennej ławeczce, przy średniowiecznej fontannie i pobyć sam na sam z Klarą i z Franciszkiem.


Zwiedzamy Kościół św. Piotra, przy którym postawiliśmy motocykle. Następnie ustawiamy się w długiej kolejce do Bazyliki św. Klary. Na szczęście kolejka posuwa się sprawnie i za kilka minut jesteśmy wewnątrz świątyni. Podziwiamy przepiękne freski, bizantyjski Krucyfiks, który przemówił do Franciszka i nakazał mu rozpoczęcie świętej misji naprawy i nawrócenia. Schodzimy do krypty, gdzie w kryształowej trumnie spoczywa ciało świętej, a w szklanej gablocie włosy św. Klary i codzienne stroje świętych.

Na koniec zwiedzamy Bazylikę św. Franciszka, która została zbudowana na Wzgórzu Piekielnym (nazwa wzgórza pochodzi od wykonywanych na nim kar śmierci). Dzień po kanonizacji 17 lipca 1228 roku papież Grzegorz IX poświęcił to miejsce i nadał mu nową nazwę - Wzgórze Rajskie. 8 września 1997 r. Asyż nawiedziło silne trzęsienie ziemi, które spowodowało poważne uszkodzenia bazyliki. Zginęło wówczas czterech zakonników, jeden z nich był Polakiem. Do Bazyliki Świętego Franciszka wchodzi się przez niższy z dwóch kościołów.


Wejście prowadzi z placu dolnego. Nad drzwiami napis: „Odpust zupełny codziennie na zawsze”, który nadaje powagi i świętości temu miejscu. Przechodząc przez kaplicę św. Sebastiana, św. Katarzyny, św. Marcina, Niepokalanego Poczęcia, św. Marii Magdaleny, św. Antoniego i św. Stefana, podziwiamy malowane na ścianach freski przedstawiające żywoty świętych autorstwa wybitnych malarzy. Następnie schodami w dół dochodzimy do grobu Świętego Franciszka. Chwila modlitwy i zadumy w tym świętym miejscu…


Jedziemy do Porcjunkuli, położonej na umbryjskiej równinie, u stóp Asyżu(ok. 3,5 km od Asyżu) (portiuncula oznacza małą cząsteczkę, skrawek terenu). W samym sercu tego niewielkiego miasteczka mieści się Bazylika Matki Bożej Anielskiej, która otacza niby troskliwa matka swoimi ramionami, największy skarb, święte miejsce, kamienną kolebkę franciszkanizmu. Ten malutki kościółek św. Franciszek otrzymał w darze od Benedyktynów, w zamian za symboliczny koszyk ryb, złowionych w strumieniu Tescio, dawany im co roku.


Benedyktyni chcieli ofiarować Franciszkowi kapliczkę na własność, ale on, posłuszny zasadzie ubóstwa odmówił przyjęcia daru i prosił, aby zechcieli brać od niego ten symboliczny czynsz. Franciszek odbudował kaplicę własnymi rękami. W kapliczce, w noc po Niedzieli Palmowej z 18 na 19 marca 1212 r. młoda Klara, która uciekła z rodzicielskiego domu, złożyła śluby zakonne, dając w ten sposób początek zakonowi klarysek. W tym miejscu pierwsi naśladowcy św. Franciszka postawili szałasy, w których zamieszkali. Obecnie kaplica znajduje się wewnątrz Bazyliki Matki Bożej Anielskiej. Przechodzimy do krużganków, gdzie stoi figura św. Franciszka, mała kolejka do źródełka, obok zdjęcia zwierzaków, na parapecie dwa białe gołąbki (turkawki), które od pokoleń dzielnie trwają przy św. Franciszku, gnieżdżąc się w koszyku, który Święty trzyma w swoich dłoniach.


Podobno nie ma róży bez kolców, ale u św. Franciszka możliwe jest wszystko. Te zdumiewające rośliny możemy podziwiać w niewielkim ogródku. Niestety jeszcze nie kwitną, ale faktycznie ich łodygi są pozbawione kolców. Legenda głosi, iż kolczaste krzewy, przemieniły się w róże bez kolców, po tym jak pewnego dnia św. Franciszek rzucił się na nie dla umartwienia ciała. Od tego czasu róże za karę przestały rodzic kolce i jest tak aż do dnia dzisiejszego. Podobno czasem pojawiają się na różach krople krwi Świętego. W ogrodzie różanym znajduje się figura Franciszka z owieczką, również w tym miejscu Franciszek spotkał się ze św. Antonim.


Św. Franciszek - wielki miłośnik przyrody i wszystkich żywych istot. Szanował zwierzęta i nazywał je naszymi „braćmi mniejszymi”. Uważał, że mają one wewnętrzną wartość i prawo do życia. W dzień imienin Św. Franciszka, obchodzony jest Światowy Dzień Zwierząt (4 październik). Św. Franciszek jest patronem zwierząt razem ze św. Rochem.
Legenda o św. Rochu pod linkiem:
(http://www.apostol.pl/czytelnia/legendy-chrzescijanskie/%C5%9Bwi%C4%99ty-roch-i-raj-dla-zwierz%C4%85t)

Jest godzina 18, kiedy wyjeżdżamy z Asyżu do La Verna, to właśnie tutaj Biedaczyna z Asyżu, otrzymał stygmaty (1224r.) Sanktuarium wznosi się na południowym stoku Góry Penna, na wysokości 1128 m n.p.m. La Verna znajduje się na terenie włoskiego parku narodowego Foreste Casentinesi, Monte Falterona, Campigna.


Motocykle zostawiamy na parkingu, stąd około dziesięciu minut idziemy do Sanktuarium. Jest już ciemno. Zakonnik właśnie zamyka drzwi do kościoła, prosimy go aby pozwolił nam jeszcze wejść do środka i trochę się tu pokręcić. Dostajemy 10 minut na szybkie zwiedzanie. Niestety zakonnik znika, a my zostajemy w ciemnym wnętrzu świątyni.


03.05.2011 wtorek Arezzo - Trieste (Morze Adriatyckie) 550 km


Nasza i tak już mała grupka dzieli się na połowę. Jedni chcą jechać do Padwy, a drudzy nad morze. My, tzn Ja, Krzysiek, Beata, brat Damian i Tadek wybieramy to drugie i mkniemy nad Adriatyk. Marzy nam się kąpiel w morskiej wodzie. Około 16.30 jesteśmy w Trieste. (Trieste jest to portowe miasteczko w Płn-Wsch Włoszech, nad zatoką Triesteńską, tuż przy granicy ze Słowenią. Jest to najbardziej wysunięty punkt na północ gdzie jeszcze panuje klimat śródziemnomorski).


Na kempingu Mare Pineta pustki, to nie jest jeszcze sezon plażowania dla Włochów. Rozbijamy namioty, sprawdzamy czy w łazience jest ciepła woda. Jest i to bez żetonów, poza tym czyściutko i pachnąco. Lux. Ale co się dziwić kemping szczyci się czterema gwiazdkami. Na szczęście poza sezonem ceny są do przyjęcia.


Ręcznik, strój kąpielowy, do plecaka i ruszamy na plażę, po drodze fotografuję judaszowca, którego różowe kwiaty wyrastają bezpośrednio z pnia i grubszych gałęzi (zjawisko kauliflorii). Nazwa drzewa związana jest prawdopodobnie z Judaszem Iskariotą, który po zdradzeniu Jezusa, powiesił się na tym drzewie. Po 15 minutach docieramy do kamienistej, niezbyt zjawiskowej plaży, ale to nieważne – jest woda, jest plaża i jest ciepło więc jest OK.


Woda raczej chłodna, ale po zanurzeniu się czujemy gwałtowny napływ gorąca. Pluskamy się. Tadeusz pstryka zdjęcia na brzegu, a Beata zbiera muszelki. Słońce chyli się ku zachodowi, idziemy więc na kolację do przybrzeżnej pizzerii. Pizza z rukolą i bruschetta i dziwny, ale smaczny, zimny napój kawowy, niestety nie zapamiętałam nazwy :-).



04.05.2011r. środa Triest (Włochy) – Ljubliana – Maribor - Budapeszt – Tokaj(Węgry) 850 km


„Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki” („Lengyel, Magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát”)…tylko dlaczego język węgierski jest taki kosmiczny dla nas…? Około godziny 9.00 opuszczamy kemping i kierujemy się na Węgry, a dokładniej do Tokaju, gdzie mamy zaplanowany nocleg na kempingu Tiszavirag (Tokaj jest miastem powiatowym w północno-wschodniej części Węgier. Położony jest u zbiegu dwóch rzek – Bodrogu i Tiszy, u południowych podnóży wulkanicznej góry Tokaj (Kopasz 515 m n.p.m.) i jest stolicą tokajskiego regionu winiarskiego). Po drodze wstępujemy do Carrefoura . W hipermarketowym barze zamawiamy coś na ząb. Jesteśmy głodni, więc wszystko wygląda apetycznie. Obsługa węgiersko-chińska, nie za bardzo nas rozumie, dogadujemy się więc ręcznie :-) fast foodowe jedzenie niesamowicie pikantne i słone, polane obficie – przez pomyłkę – ostrą pastą z papryczek chili, wyżarło i wypaliło nas dogłębnie . Potem zakupy w hipermarkecie, gdyż nasze zapasy kompletnie już się wyczerpały, a jeść przecież coś trzeba. Chłopaki potrzebują również czegoś do picia, najlepiej sprawdzi się browarek (oczywiście do wypicia na kempingu).


Przejeżdżamy przez jedną z największych metropolii w Europie Środkowej – Budapeszt. Piękny i pięknie zakorkowany. Kierowcy samochodów proponują nam jechać pasem dla autobusów. Korzystamy z tej możliwości i dzięki temu udaje nam się w miarę sprawnie pokonać korki. Przekraczamy Dunaj i z „siodła” zwiedzamy stolicę Węgier.


Kemping nad rzeką Tisza (Cisa) zastajemy ciemny i pusty, ale otwarty. Ani śladu właścicieli, ani jakichkolwiek turystów. Głucho wszędzie, pusto wszędzie….. Po chwili pojawia się jakiś facet ze szczoteczką do zębów w dłoni, po minucie rozmowy w obcym języku, okazuje się, że to nasz rodak :-). Gospodarze byli, ale zniknęli, tyle się dowiadujemy. Dostajemy numer telefonu do właścicieli. Tadek upiera się by do nich zadzwonić i poprosić by przyjechali. Ma wielką ochotę na spanie w wyrku. Próbujemy, ale numer jest jakiś trefny. Idziemy do pobliskiej knajpy, aby sprawdzić, czy przypadkiem gospodarze tam nie zacumowali po ciężkim dniu. Knajpa zamknięta, z budynku obok wydobywają się egzotyczne węgierskie przeboje. To jakaś dyskoteka dla dzieciaków, tam pewnie gospodarzy nie znajdziemy. Wracamy. Tadek jest zmuszony spędzić swoją ostatnią noc na obcej ziemi znowu w namiocie. Stawiamy więc namioty, a rano zobaczy się co dalej. Krzysiek z Tadeuszem jadą po Tokaj, no bo jakże nie napić się Tokaja w Tokaju. Rozpalamy ognisko w pobliżu dorodnego platana. Robi się przyjemnie, pijemy to słynne wino nazywane przez Voltaire'a królem win i winem królów, wino, które Mefisto w Fauście proponuje swym gościom, wino, któremu się nie oparł Cromwell, Erazm z Rotterdamu, Piotr Wielki i Anatol France i my. Jemy, gadamy i dokładamy do pieca :-).

05.05.2011r. czwartek Tokaj (Węgry) – Michalovce – Barwinek - Dukla – Lublin 500 km

Rano pojawiają się właściciele i zgarniają od nas kasę, (5 € od osoby). Śniadanie i wyjazd do ojczyzny. Jedziemy jeszcze do centrum, do pierwszego lepszego sklepu (jest tu ich dużo) z rodzimymi trunkami. Wydawałoby się, że do naszych bagaży nic nie da się już wcisnąć, a jednak parę butelczyn wlazło :-). Opuszczamy bezchmurne węgierskie niebo i wjeżdżamy do pochmurnej Słowacji. Im bliżej Polski tym zimniej. Zakładamy kolejne polary i kominiarki, ale i tak chłód dotkliwie kąsa. Granicę przekraczamy w Barwinku. Damian proponuje odwiedzić św. Jana z Dukli.


Ochoczo przystajemy na tę propozycję. Nigdy wcześniej nie mieliśmy okazji tu być. Pustelnia św. Jana zlokalizowana jest w Puszczy nad rzeką Trzcianką. Prowadzi do niej asfaltowa, kręta droga, która pnie się na początku lekko, a w końcowym odcinku ostro do góry. Mijamy parking, na którym powinniśmy zatrzymać się i zsiąść z motocykli, ale br. Damian dał nam „pozwolenie” na wjazd pod samą pustelnię. Jadąc, mijamy stacje Drogi Krzyżowej.


W pustelni znajduje się neogotycka kaplica wybudowana na miejscu starej kaplicy. Poniżej kaplicy bije cudowne źródełko, pijemy lodowatą wodę i nabieramy w butelki na drogę.
Później wstępujemy do współbraci naszego Damiana - OO. Bernardynów, do Sanktuarium św. Jana z Dukli, w którym mieszczą się jego relikwie. To tu 10 czerwca 1997 r. bł. Jan Paweł II kanonizował św. Jana z Dukli. Ojciec Maks opowiada nam o życiu Świętego i o cudach, które za jego przyczyną dzieją się po dziś dzień.


Z wielką chęcią przyjmujemy zaproszenie na gorącą herbatę i ciastka. Wlewamy w siebie litrami gorący napój, a po ciastkach nie pozostawiamy nawet okruszka :-). Trochę się rozgrzaliśmy i możemy już jechać dalej. Niestety po przejechaniu kilkunastu kilometrów znowu jesteśmy zmarznięci. Wstępujemy na obiad. Potem znowu na herbatę. Jest coraz chłodniej, ręce grabieją, wieje zimny wiatr i co chwilę pada deszcz. Z tęsknotą przypominam sobie niedawny rzymski upał, dojrzewające w ogródkach truskawki i kwitnące palmy… Po drodze odłącza się od nas Tadek z Leżajska. Do Lublina docieramy, lekko sztywni, ok. godziny 18.30, temperatura 4 st.

Kliknij na zdjęcie aby zobaczyć galerię:
Beatyfikacja JP II - motocyklem 2011


Przykładowe ceny:
• Kemping Trenta w Słowenii: 9,00 € /os.(prysznic na żetony)
• Kemping Tiszavirag na Węgrzech: 5,00€/os. (ze wszystkim)
• Kemping Mare Pineta **** w Trieste we Włoszech: 7,50 €/os.(ze wszystkim)
• Bilet na metro w Rzymie 75 min. – 1,00€
• Pociąg Arezzo - Rzym Tiburtina: 21,00€
• Pociąg Rzym Tiburtina - Arezzo: 12,05€
• Piwo w knajpie przy Fontannie di Trevi: 8,00€
• Pizza nad morzem w Trieste: 5,00 €
• Piwo nad morzem w Trieste: 4,00 €



Dodano: 2011-05-20
 

- strona główna -