<< wstecz
 

Tatry zima 2014

Smutny widok zastaliśmy po dotarciu na miejsce, halny uczynił wielkie spustoszenie, połamał tysiące drzew w dolinach, a z gór zdmuchnął śnieg. Jedynie w wyższych partach gór utrzymywały się jeszcze resztki białego puchu i tam właśnie chcieliśmy dotrzeć.


Tym razem postanowiliśmy nieco zmienić kierunek i zamiast ruszyć na Halę Ornak udaliśmy się na kilka nocy do schroniska w Dolinie Roztoki. Dojście mało przyjemne asfaltem prowadzącym do Moka. Turyści jak zwykle obrodzili, ku uciesze i tak wiecznie niezadowolonych górali i ku udręce styranych koni ciągnących wozy wypełnione wielkimi brzuchami „turystów”, którzy w Moku wypijom se browarka, albo nawet dwa i kupiom se dyplomika w nagrodę za zdobycie wozem Morskiego Oka, przy okazji posmrodzom trochę, wypalając paczkę kiepów. I tak też można, co też wielu tak czyni. Tylko koni żal bo ostatnio jak muchy padają pracując ponad siły...

Na szczęście szybko uporaliśmy się z asfaltem i już w ciemnościach leśną, kamienistą dróżką, a właściwie już nie leśną, bo halny mocno przetrzebił świerki, doszliśmy do schroniska. Kiedyś mroczne, wilgotne, teraz odnowione, przyjemne i cieplutkie, a obsługa niezwykle uczynna, tylko pogratulować. Dostaliśmy grube piankowe materace i mieliśmy się ulokować gdzieś na podłodze na pięterku, a na następną noc obiecano nam nawet łóżka.


Na Morskim Oku kra pływała – dziwny widok w styczniu, zrobiliśmy wypad na Wrota Chałubińskiego, za dużo chętnych nie było, może dlatego, że bez raków nie było możliwe wejście na przełęcz. Śnieg twardy jak skała, wbijając się czubkami raków doszłyśmy jednak do celu. Kolejny dzień i tym razem spacerek z Mariolą i jej mężem Maćkiem nad Czarny Staw pod Rysami.

Krzysiek został w schronisku w Moku, bo jeszcze niewygojone kolano po operacji nie pozwalało mu na forsowne wycieczki. Niby banalny szlak, a sprawił nam trochę problemów i bez raków znowu się nie obeszło, a powrót okazał się nawet bolesny…bo się raki zdjęło :-).
Na zabawę sylwestrową postanowiliśmy udać się do „naszego” schroniska na Hali Ornak. Dolina Kościeliska była nie do poznania i taka będzie pewnie przez długie lata.

Wichura poczyniła ogromne straty, wiatr wiejący z prędkością ok. 200km/h łamał drzewa jak zapałki, a silniejsze podmuchy powyrywały drzewa nawet z korzeniami. Szlak do schroniska był już w miarę uprzątnięty zatem dojście nie sprawiło większych kłopotów, jednak ten przygnebiający widok nie nastrajał sylwestrowo.
Może tym razem nie zrobiliśmy fajnych wysokogórskich tras, bo większość szlaków była zamknięta, bo pogoda była taka jaka była ale już samo bycie w górach jest wielką radością i odpoczynkiem.


Dodano: 2014-09-21
 

- strona główna -