<< wstecz
 

Bieszczady 2014

W dniach 4 – 7 września roku 2014 odbyła się motocyklowa wyprawa :-) w Bieszczady w doborowym składzie. Było nas trzech a potem pięcioro. Mnie przypadło w zaszczycie sporządzić relację z tego wypadu. Ale wszystko po kolei…
Prolog
Pomysł rzucił Krzysiek. Któregoś dnia dzwoni i mówi:
- może się uda w któryś weekend we wrześniu wyskoczyć na motocyklu w Bieszczady, a może w Karkonosze, bo mi BMW całkiem w garażu zardzewieje… Może jeszcze kogoś ze znajomych uda się namówić…
Mówię:
- czemu nie? Jak tylko szef urlop da… Będzie okazja sprawdzić Trampka na dłuższej trasie.
Szef po kilku przypomnieniach urlop dał. Co prawda dowiedziałem się o nim dopiero w piątek, ale był!
Teraz wybór: Bieszczady czy Karkonosze? Długo się nie zastanawiając wybór padł na Bieszczady. Trochę w wyborze pomogła pogoda. A poza tym wysnułem plan, że przyjadę w niedzielę, posiedzę u Babci trzy dni i możemy jechać dalej.
Te trzy dni skróciły się do jednego, bo pogoda w Zielonej Górze nie zachęcała do jazdy na motocyklu. Tak więc zamiast w niedzielę, do Kraśniczyna wyruszyłem we wtorek. Wstrzymały mnie obowiązki, ale przede wszystkim pogoda. Niestety, ale we wtorek w Zielonej też padało… Twardym :-) trzeba być i mimo deszczu ruszyłem w trasę na swojej Hondzie Transalp 650…


Pierwsze kilometry, mimo lekkiej mżawki, pokonywałem z ekscytacją (w końcu pierwsza dalsza wyprawa na motocyklu). W miarę nawijania kolejnych kilometrów zamiast ekscytacji zaczęło pojawiać się przejęcie, bo deszcz padał coraz mocniej. W prognozach miało padać tylko trochę i to tylko do Rawicza. Ale padało coraz mocniej i to jeszcze daleko za Rawiczem. Przed samym Ostrowem Wielkopolskim deszcz osiągnął swoje apogeum. Nie widziałem prawie nic, w butach chlupała woda, spodnie przemokły, rękawic to prawie jakbym nie miał… Tylko kurtka dała radę.
Pierwszy postój po 200km w Ostrowie Wielkopolskim. Tankowanie do pełna i ciepła herbata – krótki odpoczynek na regenerację. Przed wyjazdem rękawiczki foliowe do tankowania na ręce, na to przemoczone rękawice i w drogę. Pani w Orlenie trochę zejdzie ze sprzątaniem pozostawionych przeze mnie kałuż :-).
Przed Sieradzem się wypogodziło i do Kraśniczyna zajechałem praktycznie suchy. W sumie ok. 660km z czego prawie 300km w deszczu…

Dzień Pierwszy – czwartek
Umówiliśmy się z Krzyśkiem na 9.30. Miał przyjechać z kumplem. Nie spałem od 7 rano, krzątałem się po domu i od 9 na ganku wyczekiwałem Krzyśka i jego kolegi. Punkt 9.30 słyszę znajomy warkot Krzyśkowego GS’a i jeszcze jedną maszynę.
Krzyśkowi towarzyszy Rafał na lśniącym Suzuki Intruder 1500 LC. W słońcu chromy i błyszczący biało – czerwony lakier robią ogromne wrażenie.


Rafał pali fajkę (taką prawdziwą :-)), ja szybko zbieram graty i po chwili ruszamy w trasę.
Krzysiek zaplanował ją już wcześniej. Wiodła przez mniej uczęszczane drogi, łącznie licząc niecałe 400km.

Miejscami asfalt składał się z samych łat, dlatego poruszaliśmy się w krajoznawczym tempie… Do tego ciągniki i inne sprzęty rolnicze sugerowały raczej spokojną jazdę.
Kolejne kilometry za nami, po drodze mijamy pola upraw cebuli. Trafiliśmy chyba na czas zbiorów i w powietrzu wyraźnie czuć było jej zapach. Czasami pola ciągnęły się przez kilka kilometrów i zapach ten towarzyszył nam cały czas. Ciągle podążamy wzdłuż rzeki Bug, przy samej granicy z Ukrainą. Krajobraz to głównie pola uprawne i lasy.
W końcu dojeżdżamy do Lubyczy Królewskiej i wjeżdżamy na drogę krajową. Hmm… Trzeba by coś zjeść, bo później jak znów wjedziemy w drogi lokalne to pewnie żadnej znośnej knajpy nie będzie…
Kierujemy się w stronę Hrebennego i po chwili zatrzymujemy się w „Karczmie Potoki”. Tam wcinamy kto co lubi i dalej w drogę.

Kilometry mijają, raz lepszą, raz gorszą drogą. Czasem na wsi remont i jedyna krzyżówka rozkopana doszczętnie. Właśnie w takiej wsi zrobiliśmy kolejny pit-stop nawigacyjno-telefoniczno-fajkowy. Wieś się nazywa Wielkie Oczy. Rzeczywiście, zrobiliśmy wielkie oczy jak pod sklep, przy którym się zatrzymaliśmy, podjechał tzw. Lokales. Wysiadł ze swojej złotej strzały – VW Passat – i mocno chwiejnym krokiem podchodzi. Zagaduje nas i jego dech ścina nas z nóg. Gdyby Rafał miał rozpaloną fajkę w pobliżu mogło by być niezłe bum. Zaprasza nas „moturzystów” na zlot czy spotkanie, który organizują lokalni motocykliści. Grzecznie mówimy, że musimy jechać, że przed nami jeszcze długa droga. Zbieramy się i ruszamy dalej.
Dalej trasa również w podobnym klimacie, lecz z nieco lepszą nawierzchnią. Chcieliśmy ominąć Przemyśl, ale źle skręciłem i musieliśmy się przeczołgać przez miasto, na szczęście tylko przez obrzeża.
Za Przemyślem troszkę pobłądziliśmy i trafiliśmy na zakaz ruchu i ślepą drogę. Ale za zakazem widać jakaś budowa, nowy asfalt, kilka maszyn budowalnych. Na mapie było, że da się przejechać. Szybka wymiana spojrzeń – Jedziemy! Okazało się to dobrą decyzją, bo inaczej musielibyśmy wracać dobre kilkanaście kilometrów.
I znów mkniemy przez mało uczęszczane lokalne dróżki. Już bliżej niż dalej. Znowu jakieś roboty, objazdy i zakazy. Zatrzymujemy się na chwilę.
-Jedziemy? - pytam…
-A co jak to taki sam zakaz jak poprzednim razem? - pyta Krzysiek
I wszystko było jasne. Jedynka, gaz i ruszamy. To była kolejna świetna decyzja. Jechaliśmy przez malowniczą drogę prowadzącą przez las. Była na tyle wąska, że dwa auta miały by problem się minąć, bo pobocza praktycznie nie było i zaraz przy krawędzi szosy wykopane były głębokie rowy. Ale dla motocykla - wyśmienita. Strome podjazdy i zakręty dawały dużą satysfakcję z każdego pokonanego metra.


Po wyjechaniu z „odcinka specjalnego” bez żadnych przygód dojechaliśmy do Ustrzyk Dolnych. Tam szybki pit-stop na zakupy w Biedronce.
-Ale będzie ognisko? Jejku jak ja dawno przy ognisku nie siedziałem… - dopytuje Rafał.
-Pewnie będzie… - odpowiada Krzysiek
-Ciekawe czy kiełbaski będzie można upiec… -oczy Rafała przybrały rozmiar 5 złotówek :-).
Nie zostało nam nic innego jak przekonać się na własnej skórze więc ruszamy do celu – Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej.


Po kilku kilometrach, na końcu wsi ukazuje nam się drewniana brama, a w niej wkomponowane dwie stare ruskie Emy. To musi być tu! Zajeżdżamy na parking. Wita się z nami szefowa Marta.
-Właśnie słyszałam, że ma być ktoś z Lublina i Zielonej Góry.
Wskazuje nam nasze wiaty, prysznice i toalety. Zaprasza na wieczorne ognisko. Lokujemy się w wiatach, wprowadzamy sprzęty pod dach, rozkładamy śpiwory. Szybki prysznic, wskakujemy w „cywilne” ciuchy i akurat słyszymy trzask ogniska. Bierzemy osprzęt (kiełbasy, browary i każdy co tam miał dobrego) i ruszamy się integrować… Gadka szmatka, rozmowy z Martą i innymi „pensjonariuszami” Przystani trwały do późnej nocy. No cóż, pora spać…



Swoją drogą Bieszczadzka Przystań Motocyklowa to całkiem fajny pomysł. Zawsze coś co jest zanim było :-) jest fajnym pomysłem :-). Duża działka z dwiema wiatami (na dole moto na górze bajker), pole namiotowe a dla wygodnickich wyrka w pokojach. Zawsze obowiązkowe ognisko a i browar jak zabraknie... :-). Ciekawy sposób na życie - trochę zazdroszczę i pozdrawiam Martę z całym dobytkiem wliczając Marka, którego poznaliśmy tylko przez telefon :-).


Dzień drugi – piątek
Szybkie śniadanie i ruszamy! Kierunek Ustrzyki Górne i okolice. W międzyczasie dowiadujemy się, że po południu dołączą do nas Aśka i Andrzej.
W drodze do Ustrzyk skręcamy w Stuposianach na Muczne. Mijamy jakąś zagrodę z żubrami. Jak będziemy wracać trzeba się zatrzymać.

Na jednym z zakrętów zatrzymujemy się w miejscu, gdzie jeszcze do niedawna wypalano węgiel drzewny. Kilka fotek, oględziny aparatury i porzuconego Ziła i w trasę.
Jedziemy dalej, droga robi się coraz węższa. Tarnawa Niżna, następnie Tarnawa Wyżna. Zatrzymujemy się na polach torfowych. Rundka po drewnianej kładce widokowej. Podziwiamy roślinność na torfowiskach. Fotki ze strefą nadgraniczną w tle i ruszamy dalej – w kierunku Bukowca.
Węziej, węziej, nagle krecha i koniec asfaltu. Mnie i Krzyśka specjalnie to nie ruszyło, ale Rafał na Intruderze nie był zachwycony. Ale nie jest źle.

Dobrze ubity żwirek, da się jechać. Im dalej, tym ten żwirek rośnie. Z dobrze ubitych małych kamyczków droga przekształca się w kamienisty trakt. Krzysiek poszedł do przodu. Rafał coraz mocniej walczy, aby utrzymać maszynę w pionie. Pełen podziwu dla jego umiejętności jadę chwilę za nim w razie „w”. Po Krzyśku to już nawet kurz zdążył opaść. W pewnym momencie Rafał się zatrzymał. Podjeżdżam i pytam:
-i jak?
-dalej nie jadę, nie ma sensu. To już żadna przyjemność, tylko walka.
-ok, jadę po Krzyśka i wracamy.

Nie trwało długo, dogoniłem Krzyśka – był już na końcu na parkingu w Bukowcu, wracamy. Rafał zapewne poczuł wielką ulgę, gdy znów wtoczyliśmy się na asfalt.

Wracamy przez Muczne. Hasło: Żubry! Zatrzymujemy się przy Pokazowej Hodowli Żubra. Oglądamy te dostojne zwierzęta na specjalnie przygotowanym wybiegu. Solidne ogrodzenie daje pogląd na siłę tych zwierząt. Po chwili oczekiwania na wybieg wychodzi wielki samiec i pokazuje nam się w całej okazałości.



Jedziemy dalej w kierunku Ustrzyk Górnych. W Ustrzykach obiad, i dalej w drogę Wielką Pętlą Bieszczadzką. W Brzegach Górnych skręcamy w prawo na Dwernik. Na krzyżówce za docelową wioską Krzysiek nagle zwalnia, prawie zatrzymuje się i skręca gdzieś w krzaczory. Patrzymy na siebie z Rafałem ze wzrokiem w stylu „gdzie on jedzie?!” No ale nic, ruszamy za nim. W dole na polanie stawiamy maszyny. Spotykamy lokalesa, który mówi, że „tu normalnie panie kiedyś namioty się stawiało, tu gminne to nikt nie wygoni”.

Bogatsi w radę idziemy nad rzekę – San. Chwilę stoimy, podziwiamy. No to co, trzeba by chociaż nogę zamoczyć. Po chwili ja i Krzysiek brodzimy w Sanie. Trzeba uważać, bo na kamieniach ślisko.
Po takim orzeźwieniu można ruszać dalej. Pomału podążamy w kierunku Przystani. Na jednym z pit-stopów telefon od Andrzeja i Aśki, że już są. No to kierujemy się prosto do Przystani, zahaczając po drodze o Delikatesy w celu uzbrojenia się na wieczorne ognisko.
Docieramy na miejsce, witamy się z resztą ekipy. No i pytają się gdzie tu sklep? Mówię: w lewo i we wsi po lewej będą delikatesy. No dobra, zaprowadzę was.

Wieczorem powtórka z rozrywki, pogawędki przy ognisku, kawały, dowcipy. Między historiami Marta wspomina, że ma przyjechać jakiś gość na Harleyu, ale że miał przyjechać już dawno, ale nie ma go i nie ma…
Zrobiło się już całkiem ciemno. Część ekipy się rozeszła do pokoi, cisza, tylko co jakiś czas trzask z ogniska. I z oddali coraz głośniej słychać bulgot pustych wydechów. Odwracamy się, po szosie majestatycznie sunie motocykl. Mgła, w maszynie świecą 4 potężne reflektory. Hałas coraz głośniejszy. Harley wjeżdża w bramę i zatrzymuje się na parkingu. Kierowca podchodzi do nas i wita się:
-Jestem Marcin, ale mówią na mnie Zefir :-).
Posiedzieliśmy jeszcze chwilę i poszliśmy spać.

Dzień trzeci – sobota
Wstajemy, +10 stopni, świeci słońce. Motocykle, które nie stały pod wiatami całe mokre. Jednak te wiaty dają radę. Dzisiaj szarpnęliśmy się i śniadanie zamówiliśmy u Marty.
Po śniadaniu zbiórka, wsiadamy na maszyny i w drogę, z bramy w lewo, czyli na Ustrzyki Dolne. Dzisiaj mamy plan objechać spory kawałek Dużej Pętli Bieszczadzkiej. Mijamy Smolnik, Stuposiany. Chwilę za Ustrzykami Górnymi napotykamy na pierwsze drogowe atrakcje Pętli. Dwie nawrotki i u każdego pojawia się uśmiech na twarzy. Jedziemy dalej, cały czas towarzyszą nam widoki zalesionych wzgórz Bieszczadów. Na kolejnych nawrotach jest coraz ciekawiej. Jedzie nas w sumie pięcioro. Niesamowite wrażenie, gdy jako ostatni dojeżdżałem do pierwszego zakrętu, a kątem oka widziałem jak Krzysiek, który jechał pierwszy, właśnie kończy całą sekwencję, a w tle piękne wzgórza. Można by zawrócić i jeździć tu w kółko. Ale przed nami jeszcze sporo kilometrów do nawinięcia. Dalej mijamy Wetlinę, Smerek, Kalnicę.
W Cisnej skręcamy na Jabłonki, gdzie zatrzymujemy się przy pomniku Karola Świerczewskiego. Krzysiek wpada na pomysł nietypowej fotki. Ustawiamy maszyny pod pomnikiem, salutujemy, a zagadnięty turysta robi nam zdjęcie.
Dalej udajemy się w kierunku Baligrodu. Za Baligrodem, w Mchawie skręcamy w lewo na miejscowość Kiełczawa. Na oporze w prawo do Kalnicy (tych Kalnic to w Bieszczadach jak mrówek).
Kolejną mijaną wsią były Średnie Wielkie. Niech się zdecydują, czy średnie czy wielkie! :D
Dalej w Tarnawie Górnej robimy dup-stopa.

Jak już ekipa w komplecie to czas na fotki całej ekipy i wszystkich moto. Okazało się, że stanęliśmy w sąsiedztwie rzeki Kalniczka. Zeszliśmy nad brzeg i po chwili razem z Krzyśkiem badaliśmy temperaturę wody brodząc po kostki w wodzie.
Dalej w kierunku na Lesko i Zagórz, tak by rozpocząć Wielką Bieszczadzką Pętle. Mijamy kolejno Tarnawę Dolną, Czaszyn, Szczawne, Rzepedź.

Na południu widać czarne deszczowo - burzowe chmury. Dokładnie tam jedziemy. Zatrzymaliśmy się na ostatnie bez deszczu zdjęcie i dosłownie za parę kilometrów zaczęło padać a potem lać. Ale nie ma co narzekać motocykl to nie samochód "widziały gały na co wsiadały" :-). Komańcza w deszczu i tak aż prawie do samej Cisnej. Przed Cisną przestało padać, a że głód doskwierał zatrzymaliśmy się na co nieco w Szynku na Zamościu. Po dłuższym leniuchowaniu jedziemy dalej. Chwilę za Cisną skręcamy na północ i jedziemy w kierunku Buka i dalej Bukowca. W tym ostatnim skręcamy na wschód i przez Polanę dojeżdżamy do Czarnej Górnej i do BPM gdzie jak zwykle czeka Marta z sympatycznymi psiakami i ogniskiem :-).

Dzień czwarty – niedziela

Dzień powrotów. Ja tzn. Michał :-), zerwałem się o 6.00, zebrałem manatki, ciepła herbata, coś na ząb i w drogę. Przede mną prawie 700km do domu. Bieszczady o poranku są jeszcze piękniejsze niż w środku dnia. Puste drogi i mgła nadawały temu miejscu niesamowity klimat. A wisienką na torcie był gościu, który na quadzie przeganiał przez środek drogi bydło na łąkę. Szkoda, że nie zdążyłem wyjąć aparatu. Na pewno jeszcze tu wrócę! Krzysiek pożegnał mnie, zrobił „wyjazdową” fotkę i chyba poszedł jeszcze drzemać. Reszta ekipy miała trochę mniej kilometrów do domu, więc mogli się jeszcze trochę pobyczyć.

Pobyczyliśmy się do ok. 9.00. Po śniadaniu krótka narada jaką drogą wracamy. Pojedziemy przez Przemyśl, Jarosław, Sieniawę, Tarnogród, Józefów i Roztoczański Park Narodowy, malowniczą doliną Wieprza. Dalej przez Zwierzyniec, Szczebrzeszyn z przerwą na obiad w Wysokim i do Lublina. Trasa wzdłuż Bugu była by o wiele lepszym rozwiązaniem – nawet drugi raz :-).

Autor tekstu: Michał Dzik, drobne wtrącenia i opisy BPM ja :-).

Dodano: 2014-10-06
 

- strona główna -