<< wstecz
 

Jeepem po Roztoczu Wschodnim 10.06.2011r.

______ooooo
/__l_l_,\____\,___
l_---l_l__l---[]llllll[]
_.(o)_)__(o)_)--o-)_)----------------------------------------------------------------------------


Całkowita długość trasy: 430 km
Długość trasy off-rodowej: 40 km
Trudność trasy: wg przewodnika umiarkowana :-)

Lublin – Krasnystaw - Lubaczów – Załuże – Cieszanów - Kowalówka - Gorajec – Chotylub - Nowe Brusno - Horyniec Zdrój - Radruż - Łówcza - Lublin


Na kolejną trasę typu off-road wybraliśmy się na Roztocze Wschodnie. To właśnie tutaj można usłyszeć historie i odkryć rzeczy, których na darmo szukać gdziekolwiek indziej. Roztocze Wschodnie to miejsce zapomniane przez cywilizację, z przepięknymi pejzażami, ciszą i spokojem, gdzie krajobraz, ludzie i zabytki są wciąż autentyczne. Jednym z najbardziej urzekających widoków Roztocza Wschodniego są cerkwie, które zachowały się w zagubionych pośród pól i lasów miejscowościach oraz nostalgiczne, leśne cmentarze z kamiennymi krzyżami. Dlatego często ten zakątek Polski porównywane jest z Bieszczadami.
Roztocze Wschodnie zwane jest często Południowym czasami używa się również nazw Lwowskie i Rawskie. W istocie jest to płd.-wsch. część Roztocza. Znajduje się ono w znacznej części poza obecnymi granicami Polski, zajmując teren pomiędzy obniżeniem na linii Narol – Lubycza Królewska, a Lwowem.


Na pierwszą cerkiew trafiamy już w Kowalówce. Oczywiście świątynia jest zamknięta, a dookoła panuje głucha cisza, zielone pastwiska z pasącymi się krowami i bociany, których na roztoczu jest wyjątkowo dużo. Z tablicy informacyjnej dowiadujemy się, że cerkiew p.w. Narodzenia Przenajświętszej Bogarodzicy została wzniesiona po poł. XVIII w., a po roku 1947 stała się kościołem filialnym rzymskokatolickim p.w. Narodzenia NMP.


Z drogi asfaltowej wjeżdżamy w mocno zarośniętą wysoką, trawą polną drogę. Nasz jeep niemal tonie w falujących jak morze trawach. W powietrzu wyczuwa się nadchodzącą zmianę pogody – jest duszno i parno.


Dojrzewające zboże złoci się w promieniach słońca. Jeszcze kilka lat temu patrząc na łan zboża można było podziwiać czerwono krwiste maki, błękitne chabry i różowe kąkole, niestety środki chwastobójcze nieodwracalnie pozbawiły nas tych widoków. Dlatego też z daleka dostrzegłam niebieski punkcik ginącego chwastu :-)…może niedługo chabry, maki i kąkole będą pod ochroną.
Dojeżdżamy do Gorajca. Szukamy jakiegoś miejsca na mały piknik. Zatrzymujemy się w lesie w pobliżu drogowskazu na zapomniany cmentarz. Najpierw postanawiamy coś zjeść, a potem zająć się odszukaniem starego cmentarzyska.


Znajdujemy opuszczone cmentarzysko – stare, kamienne krzyże z ukraińskimi napisami, niektóre ze starości leżą na porośniętym barwinkiem leśnym podłożu, omszałe, wykruszone, a wśród nich nowy pomnik, a na tablicy napis „Mieszkańcom wsi Gorajec, którzy zginęli śmiercią tragiczną w latach 1942-1947. Cześć ich pamięci”


Zbrodnia na ukraińskich mieszkańcach wsi została dokonana przez II Samodzielny Batalion Operacyjny Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego Ludowego Wojska Polskiego 6 kwietnia 1945 r. W czasie akcji zginęło 174 osoby w tym 32 kobiety, 35 dzieci oraz 19 osób powyżej 60 lat. Oficjalnym celem przeprowadzenia akcji było zniszczenie sztabu Ukraińskiej Powstańczej Armii. We wsi nie było wówczas żadnych oddziałów UPA, a jedynie niewielki oddział ukraińskiej samoobrony. Faktycznym zadaniem polskich oddziałów było tylko zastraszenie mieszkańców w celu zmuszenia ich do opuszczenia terytorium Polski. Skończyło się to jednak tragicznie.


Dookoła opuszczone cmentarzysko, stare, kamienne krzyże z ukraińskimi napisami, niektóre przewrócone ze starości, omszałe, wykruszone i ta cisza…
Tuż przy szosie w Gorajcu znajduje się wyremontowana cerkiew Narodzenia Najświętszej Marii Panny. Tym razem mamy podwójne szczęście, po pierwsze cerkiew jest otwarta, po drugie jest nawet miejscowy przewodnik. Zbudowana w 1586 roku, aż do 1995 roku czyli do remontu nie wzbudzała wielkiego zainteresowania, bo datowana była na wiek XVIII.


Dopiero prace remontowe odkryły polichromię, dzięki czemu udało się ustalić, że cerkiew powstała ponad 200 lat wcześniej niż sądzono. Przewodnik amator odkrywa przed nami tajemnice cerkwi, robi to z taką pasją, że nie zauważamy upływającego czasu. Kiedy wychodzimy na zewnątrz na horyzoncie jest już ciemno i w oddali słychać nadchodzącą burzę. Ech, a przed nami jeszcze kawał drogi…


Przejeżdżamy przez Horyniec Zdrój. Zatrzymujemy się w niedalekim Radrużu. Jesteśmy zaledwie kilka kilometrów od granicy z Ukrainą. Jednym z najbardziej cennych zabytków na tej ziemi jest bardzo dobrze zachowany zespół cerkiewny. Cerkiew (k. XVI wieku)pod wezwaniem św. Paraskewy wraz z dzwonnicą, otoczona jest wysokim, obronnym murem. Zbudowana została metodą zrębową (tzn. bez użycia gwoździ) z drewna jodłowego i dębowego. Trójdzielna świątynia otoczona jest charakterystycznymi podcieniami tzw. sobotami. (Soboty służyły do noclegów wiernych, przybywających z odległych wsi już w sobotę na niedzielne nabożeństwo).


Ciekawostką jest, że na Roztoczu Wschodnim tylko cerkiew w Radrużu ma soboty, które są typowe dla świątyń łemkowskich i huculskich. Wewnątrz cerkwi zachowała się polichromia z 1648 roku. Otoczona wysokim kamiennym murem cerkiew spełniała także funkcje obronne - niezbędne na tych terenach, które od wieków były areną wojen. Niestety na zwiedzanie wnętrza świątyni trzeba umawiać się wcześniej z przewodnikiem. Pozostaje nam zwiedzanie tylko z zewnątrz.
Wracamy z powrotem przez Horyniec Zdrój. Niestety zaczyna już padać. Zatrzymujemy się na uzdrowiskowym parkingu i idziemy na lody włoskie czyli tzw. „z maszyny” – nasze ulubione. Jemy na ławce pod świerkiem z widokiem na obłoconego jeepa. Odnoszę wrażenie, że jesteśmy w naszym podlubelskim Nałęczowie. Nie wiem dlaczego, ale takie uzdrowiskowe miejscowości działają na mnie mocno przygnębiająco.
(Horyniec-Zdrój położony jest na północno-wschodnim krańcu województwa podkarpackiego. Jest wsią stosunkowo dużą, uzdrowiskiem i ośrodkiem gminy. Uzdrowisko w Horyńcu-Zdroju funkcjonujące już od ponad stu lat dysponuje zasobnymi źródłami niezwykle cennych wód mineralnych i największym w Polsce złożem borowiny).


W Nowym Bruśnie zatrzymujemy się przy cerkwi ruinie. Obiekt jest w opłakanym stanie i wymaga gruntownego remontu. Drewniana świątynia p.w. św. Paraskewy należy do najstarszych w okolicy. Data jej budowy nie jest do końca pewna. Podaje się 1676, 1713, 1753 lub 1790 r. Pewne jest natomiast, że w 1873 r. do świątyni dobudowano zakrystię, a w 1906 r. została przebudowana. Od czasu wysiedlenia Ukraińców świątynia nie była użytkowana.


Naszym kolejnym przystankiem jest Łówcza. Aby do niej dotrzeć przejeżdżamy wyasfaltowaną drogą z wielkimi dziurami przez parujący, zamglony, gęsty las przypominający wiecznie zielone lasy deszczowe. Po kilku kilometrach miejsce asfaltu, a właściwie dziur zastępuje błotnista droga. Wyjeżdżamy na wiejską asfaltówkę, mijamy kilka chałup, następnie wjeżdżamy na polną drogą, która prowadzi nas pod samą cerkiew. Udaje nam się na chwilę uciec przed deszczem. Wchodzimy na teren cerkiewny gdzie znajdują się pozostałości po cmentarzu. Od razu w oczy rzuca się ciekawy nagrobek właściciela Łówczy, I. Thullie, z wierszowanym epitafium: Żona mężowi. Patrz! o to posąg z kamienia wykuty / Nad zimnym grobem śmierci upominek / Zapłacz wyrazem żalu i pokuty / Tu mąż i ojciec znalazł swój spoczynek.
Dawna cerkiew greckokatolicka pw. św. Paraskewy z 1808 r., rozbudowana w 1899 r., drewniana, z zachowanym ikonostasem. Obecnie kaplica rzymskokatolicka p.w. MB Bolesnej. Obok cerkwi znajduje się dobrze zachowana drewniana dzwonnica z 1920 r.


To jest już ostania cerkiew na naszej off-roadowej trasie, czas wracać do domu. Kiedy wydaje nam się, że wszystkie atrakcje są już za nami, niespodziewanie mylimy drogę. I właściwie dopiero pod koniec naszej trasy przyszło nam się zmierzyć z najtrudniejszym off-roadowym odcinkiem . Jedziemy gołymi łąkami, raz z górki, raz pod górkę, niebo ciska błyskawicami, koła grzęzną i ślizgają się w błocie… w dodatku nie za bardzo jesteśmy pewni czy dobrze jedziemy, dlatego też z wielką ulgą dostrzegamy w oddali zarysy domostw.


W drodze powrotnej czeka nas jeszcze jedna niespodzianka. Na odcinku Łabuńki – Zamość, Krzysiek nagle spostrzega na przeciwległym pasie, małe, ciemne zawiniątko. Nie zastanawiamy się długo. Zawracamy. Krzysiek zatrzymuje jeepa na środku drogi. Wyskakuję z samochodu i szybko zgarniam mokrą, skuloną, futrzaną kulkę. Jest to faktycznie kotek, na oko około 4-5 tygodniowy, ma mocno zaropiałe oczy, najprawdopodobniej choruje na koci katar, poza tym dziarsko spacerują po nim dorodne pchły. Ech, wolę nie wiedzieć jak ta sierotka znalazła się na środku ruchliwej ulicy. Sama bynajmniej tam nie przyszła, bo ledwo trzyma się na swoich chudziutkich łapkach. Postanawiamy od razu zawieźć kotka do kliniki weterynaryjnej przy ulicy Stefczyka w Lublinie. Kotek zostaje w klinice, a za dwa dni mamy się po niego zgłosić. Mały Pchełek (takie dostał tymczasowe imię z wiadomych względów:-)), miał jednak spore szczęście i zanim zdążyliśmy go zabrać, znalazł się ktoś komu Pchełek bardzo spodobał się.

2. Krzysiek - kierowca
3. Ela - główny nawigator- zabłądziliśmy tylko jeden raz ;-)

Korzystaliśmy z:
1. „Przewodnik 4x4 po Polsce” wyd. AutoŚwiat


Dodano: 2011-08-01
 

- strona główna -